Materiały przygotowane przez zespół wydawnictwa ZNAK
Tej jesieni zawładnie nami piąty żywioł – żywioł księżyca... Niepokój, tajemnica i siła żywiołów w Księżycu myśliwych splatają się w opowieść o pogoni za prawdą i o ułudzie szczęścia. Ta mroczna, malarska i pełna smaków proza pulsuje hipnotycznym rytmem przypływów i odpływów morza.
Katarzyna Krenz i Julita Bielak
Dzieliło je 3500 kilometrów i prawie cały kontynent. Połączyło morze oraz zamiłowanie do kina i muzyki. W bezsenne noce pisały do siebie listy, prawie się nie znając. Tak – na odległość, w świetle księżyca i z dala od zgiełku dnia powszedniego – powstała najbardziej niepokojąca powieść tej jesieni.
O Autorkach wprost
Katarzyna Krenz (1953)
Poetka, powieściopisarka, tłumaczka. Pracowała jako dziennikarka w prasie, radiu i telewizji. Pisanie książek to dla niej nie pierwszyzna. Jest autorką trzech powieści: W ogrodzie Mirandy (2008), Lekcja tańca (2009) i Królowa pszczół (2011). Jej wiersze ukazały się m.in. w tomach: La Tour (Turyn 1999), Z nieznajomą w podróży (Gdańsk 2000), Szukam cię, morze (Łeba 2005). Wśród jej przekładów literatury pięknej znalazła się proza A. Oza, J. Updike’a i R. Russo. Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Przez wiele lat wraz z mężem mieszkała w Portugalii. Było tam tak gorąco, że nie wyobrażała sobie, by umiejscowić akcję powieści na Maderze czy Wyspach Kanaryjskich. Potrzebowała ochłody, stąd Księżyc myśliwych świeci nad Wyspami Fryzyjskimi na Morzu Północnym.
Julita Bielak (1950)
Absolwentka wydziału ekonomiki produkcji Uniwersytetu Gdańskiego. Programistka, dyplomowana kosmetyczka, miłośniczka literatury, blogerka. Przez pewien czas mieszkała w Paryżu, krócej – w Chicago, obecnie na stałe w Gdańsku. Nic nie wskazywało na to, że zadebiutuje jako powieściopisarka, choć pisanie, a ściślej „zapisywania” to był od zawsze jej pomysł na relacje ze światem; przy sobie ma zwykle kilka zeszytów w kratkę, w których skrzętnie zapisuje pomysły, zasłyszane dialogi, nietuzinkowe skojarzenia. Pasjami robi zdjęcia, wynajduje ciekawe fotografie, co nieoczekiwanie przydało się w pracy nad „Księżycem”, wiele z nich posłużyło bowiem jako pierwowzory i odniesienia dla powieściowych postaci.
Autorki o sobie:
Poznały się przelotnie przed laty, odnalazły niedawno, przypadkiem, w sieci. W Gdańsku trwały właśnie letnie upały, w Lizbonie od miesięcy nie spadła kropla deszczu, od żaru nie było ucieczki. To wtedy, w upalne lato 2012 roku, rozrzucone po świecie, spotkały się – jako czytelniczki literacko-kulinarnego bloga Ewy Marii. Któregoś dnia jedno zdanie dało impuls: Była druga w nocy, gdy Rodrigo de Triana z bocianiego gniazda okrętu Krzysztofa Kolumba zoczył ląd i zawołał: Tierra! Tierra! I tak na horyzoncie pojawiła się mała fryzyjska wyspa Sylt na Morzu Północnym, jesienna, daleka i chłodna, a wraz z nią dwie fikcyjne siostry, które wpadają na pomysł, żeby wspólnie napisać powieść. Gdy w Gdańsku nastał czas jesiennych sztormów, a w Lizbonie nareszcie powiało chłodem, Księżyc myśliwych niepostrzeżenie przestał być intelektualną grą.
Przez kolejne dwa lata piszą.
Ani razu się nie spotykają, nie rozmawiają ze sobą przez telefon. Milczą na swój temat. Są daleko, osobno – z wyboru. Tylko półki przeczytanych książek, dziesiątki obejrzanych filmów i tropy muzyczne je łączą. I opowieść o wyspie, na której nigdy nie były, jest wspólna. Razem planują losy ludzi, którzy nigdy nie istnieli, którym nadają imiona, a potem nagle zmieniają lub zacierają im tożsamość, bo dochodzą do wniosku, że w powieści powinno być tak jak w życiu, a w życiu trudno człowieka określić w sposób pełny i jednoznaczny. Poruszają zza sceny swoimi bohaterami jak kukiełkami w teatrze. Dopasowują stroje i rysopisy, obdarzają życiorysami i charakterami, a potem wiodą po zawiłych ścieżkach zdarzeń, sekretów i intryg, które stopniowo budują napięcie.
Nim opowieść dobiegnie końca, napiszą blisko osiemset listów.
Listy pisane nocą
Według Artemona list jest połową dialogu z kimś nieobecnym. Cycero za to nazywał list rozmową nieobecnych przyjaciół. Grzegorz z Nazjanzu w ślad za Arystotelesem głosił, że list nie powinien być ani większy, ani mniejszy niż tego sama treść wymaga. Jak żaden inny gatunek, list stanowi odzwierciedlenie charakteru jego autora; mimo zalecanej prostoty stylistycznej nie powinien być pozbawiony pewnej „miłej ozdobności”.
Z listów oddzielających poszczególne rozdziały Księżyca myśliwych niewiele dowiemy się o samych autorkach, zarówno rzeczywistych, jak i powieściowych. To ustaliły już na początku: że codzienność jest chwilowa i często, nim list dotrze do adresatki, rzeczy wyglądają już całkiem inaczej. Masz rację – pisała B. w Księżycu – w kwestii prywatności lepiej zachować ostrożność. Nasze listy mogą się przewijać, ale tylko w tle. Nie powinny zaciemniać fabuły. („Znów kolejny wyjazd, a potem góra prania, sprzątanie i prasowanie, i jabłka obrodziły w tym roku, tyle jabłek w ogrodzie!”) Gra idzie o granice – czy raczej o ich zacieranie – między rzeczywistością a fikcją, między jawą a snem, gdy różne rzeczy tylko nam się wydają, bo nie dość wyraźnie je widzimy.
Dlatego nie dajmy się zwieść. Powieściowe listy to czysta mistyfikacja, precyzyjnie zaplanowana i wyreżyserowana. Swoisty teatr życia, świadomie skonstruowany przez autorki na potrzeby powieści, jako komentarz, krótki oddech, interludium, ale i swoista forma intelektualna suspensu, który zmusza nas, byśmy cierpliwie zaczekali na rozwikłanie powieściowej intrygi.
Czas i miejsce akcji
W płaszczyźnie fabularnej: mniej więcej teraz, głównie na fryzyjskiej wyspie Sylt. W tle przewijają się Lubeka i Paryż. I skandynawskie wyspy: Gotlandia i Fårö, gdzie przez lata mieszkał Ingmar Bergman. W płaszczyźnie listów i komentarzy: gdzieś między Warszawą a Londynem, Gdańskiem i Lizboną.
W tle Morze Północe – nie tylko z powodu upałów.
A skąd Paryż?
KK: W młodości namiętnie uczyłam się języka francuskiego, marzyłam o studiach we Francji. Tymczasem życie zawiodło nas do Portugalii i Francja pozostała mitem niespełnionym. Dla Julity, która przez pewien czas tam mieszkała, paradoksalnie to mit spełniony, ale także mit, bo miniony.
JB: Mieszkałam na zachodzie Paryża, tam gdzie szybkie metro RER ma swój ostatni przystanek, w domu z widokiem na la Défense. Ale Paryż pojawia się w „Księżycu” nie tylko z powodów sentymentalnych, pełni istotną rolę jako „miejsce” Vincenta le Puy, jego punkt odniesienia.
Podwójność na płaszczyźnie literackiej, przenikanie warstw fabularnej i epistolarnej czy wręcz eseistycznej, jest w istocie grą pozorów, często wybiegającą poza granice fikcji. Cieniowanie granic między rzeczywistością a fikcją, między jawą a snem o szarej godzinie „między psem a wilkiem” ma w sobie coś z demiurgicznego przesuwania pionków na szachownicy życia, a zarazem coś z teatru cieni.
Wiele scen rozgrywa się w portowym barze u Johannesa. To współczesna agora, punkt zbiegu wszystkich ścieżek, dokąd ściągają stali bywalcy, nowi przybysze i przypadkowi turyści. Obrazy i smaki (zupa cebulowa!), zapachy (kawa!), rozmowy i spotkania są ożywione i przyjazne, ale to miejsce, które, jak wszędzie w świecie, nie daje gwarancji bezpieczeństwa, gdy do głosu dochodzi zło i przemoc.
O intrydze
Akcja biegnie kilkoma równoległymi ścieżkami. Ta jesień na wyspie okaże się wyjątkowa, przyniesie bowiem serię zdarzeń i wypadków, które będą wymagały ingerencji policji i wnikliwego śledztwa. Napad na nieznajomego. Podsłuchana kłótnia o świcie na wydmach. Dokumenty wymagające zabezpieczenia przez zniszczeniem. Ślady, fałszywe tropy i mylne poszlaki. Niepokój, zagadka, intryga kryminalna, podstęp, zbrodnia, łamigłówka, szarada, refleksja. Zapowiedź grozy, ale i gra pozorów, która nieraz jest wynikiem nie tyle świadomych zabiegów, ile naszej zbyt pobieżnej czy nieuważnej obserwacji. Czy bohaterowie pozwolą na wyjawienie swoich tajemnic, tych z ostatniej nocy, ale i pochodzących z przeszłości warunkującej ich losy?
Kryminał na miękko, powieść obyczajowa czy listownik?
Tak naprawdę, mimo zagadek i mrocznych tajemnic, nie jest to klasyczny kryminał. Bo życie zawsze toczy się wielotorowo, a sprawy do rozwikłania odsłaniają ukryte mechanizmy często nie w dynamicznym pościgu czy z użyciem pięści, lecz w wyniku żmudnych i czasochłonnych zabiegów i przemyśleń. W mocy pozostaje przestroga Juliena Greena, byśmy bacznie obserwowali znaki, nawet te z pozoru nieistotne, gdyż przez nieuwagę możemy coś przeoczyć.
Formuła „miękkiego” kryminału, a więc napisanego przez dwie autorki w taki sposób, by nie udawał mocnej męskiej gry, a nadal pozostał wiarygodny, prowadzi nas ścieżkami literackich i filmowych cytatów. Zresztą, kto powiedział, że określenie stylu jest konieczne? Współczesna powieść rządzi się zasadą otwartości również w kwestii stylu. Już post-modernizm na to pozwalał, a post-post modernistyczny eklektyzm na granicy gatunków, z dobrze dozowanymi dawkami czarnego humoru i autotematyzmu, wręcz się tego domaga.
LIST Z RUSZTOWANIA
Miałyśmy też, jak pamiętasz, inny pomysł. Akcent położony na tajemnicę: czytelnik wie, że jest świadkiem swego rodzaju „scen myśliwskich”, dostrzega nitki sekretów, ukrytych prawd i zagadek, które jego rozum i wyobraźnia dowolnie mogą splatać i interpretować, ale poddany wpływom Księżyca, zmuszony jest (a raczej my go do tego zmuszamy) zaczekać cierpliwie aż do końca. Powoli wszystko się wyjaśni, choć nitki naszego morskiego jedwabiu okażą się równie ulotne jak ostatnie pajęczyny lata. I, jak wnioskuję z Twojego ostatniego „Listu z wykładni”, o takim rozwiązaniu właśnie myślisz: prolog i post scriptum, czysto, bez dodatkowych łączników i nawiązań do treści, a pomiędzy nimi cała reszta, na dwóch płaszczyznach fabularnych, ale za to z chirurgiczną precyzją. Masz rację! Bo jeśli komuś się wydaje, że pisanie to nie nauka ścisła, jest w błędzie. Jeszcze jak ścisła! Wszystko musi być wyliczone...”
(fragment nie publikowany)
Sylt wciąga. Miękką, mglistą przestrzeń wyspy otacza morze opowieści i tajemnic. Tutaj za sznurki pociąga piąty żywioł – księżyc.
Thomas znika. Po jego córce Sophie zaginął słuch, a jej przyjaciel Cyryl w zagadkowym wypadku traci pamięć. Wdowę po Thomasie odwiedza tajemniczy gość, którego urokowi trudno się oprzeć. Czy kluczem do wszystkiego okaże się muszla?
Z każdą kolejną fazą księżyca Sylt odkrywa swoje ponure sekrety, które łączą obcych ludzi więzami silniejszymi od więzów krwi.
Niepokój, tajemnica i niszczycielska siła żywiołów w Księżycu myśliwych splatają się w nieprzewidywalną opowieść o pogoni za wymykającą się prawdą i o ułudzie szczęścia. Ta mroczna, malarska i pełna smaków proza pulsuje zniewalającym rytmem przypływów i odpływów morza.
I że lepiej uważać, zwłaszcza o tej porze roku, gdy zachodzące słońce na naszych oczach spotyka się z Księżycem Myśliwych, który wzywa człowieka do ostatniego polowania, by mógł uzupełnić zapasy pożywienia przed nadejściem zimy. Jest wtedy chłodny i okrutny, i tak jasny, że na ziemi nic się nie ukryje, ani świeży trop, ani zwierzę.
Katarzyna Krenz, powieściopisarka, i Julita Bielak, debiutantka, oddalone od siebie o tysiące kilometrów, choć nigdy wcześniej się nie spotkały, wspólnie napisały najbardziej niepokojącą powieść ostatnich lat.
Duet literacki
Pisarze zwykle są takimi indywidualistami, że najlepiej pracuje się im w pojedynkę. Zdarza się jednak, że trafiają na swoją drugą połówkę i tworzą zgraną twórczą parę. Przykładem jest szwedzki duet autorów kryminałów – Erik Axl Sund. Jak pracują? Autorzy piszą rozdziały na zmianę – zwykle jeden zbyt rozwlekle i szczegółowo, drugi za oszczędnie i skrótowo. Niedawno w twórczym tandemie wystąpili Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, pisząc pod przykrywką Maryli Szymiczkowej.
Autorki tworzą tandem wyjątkowy, ponieważ pisały na odległość. Świadomie zacierają granicę między jawą i snem, prawdą i fikcją, czasami cierpią na autorskie rozdwojenie jaźni. Katarzyna Krenz mówi: Ostatnio znajoma zapytała: Słuchaj, czy ta druga istnieje naprawdę? Spojrzałam na nią zdziwiona: która z nas?
Dopiero prace redakcyjne nad książką zmusiły je do tego, że zaczęły się spotykać. Korektę tekstu nie tak łatwo robić na odległość. Wtedy po raz pierwszy odwiedziłam Julitę w domu. Ona nie wie jeszcze, gdzie mieszkam, nigdy u mnie nie była. Prawie nic o sobie nie wiemy i co ciekawe, ta „osobność” nam odpowiada, przypomina rozmowę z nieznajomą w podróży. Obie potrzebujemy dystansu, Internet, blog i nasze maile nam to zapewniały – wyznaje Katarzyna Krenz.
Julita Bielak: „Księżyc” ma w sobie coś z partytury muzycznej, którą pieczołowicie rozpisywałyśmy na instrumenty i głosy, wzajemnie uzupełniając podrzucane kolejno przez każdą z nas motywy i tropy. A że obie mamy umysły ścisłe, w tej księżycowej partyturze nic nie dzieje się przez przypadek.
Mimo poczucia, że nad wspólną partyturą doskonale im się pracowało razem, nie mają poczucia, że są „tandemem”. JB: Pracujemy jako zespół, doskonale się rozumiemy, w kwestiach literackich nadajemy na tych samych falach, ale życiowo różni nas niemal wszystko.
Autorki z krwi i kości kontra autorki fikcyjne
JB: My dwie autorki – stworzyłyśmy dwie autorki fikcyjne. Z początku tamte literackie dwie odbierałyśmy jako nasze alter ego, mimo że już na początku zmieniłyśmy im imiona. Pisała nie Katarzyna czy Julita, tylko Karen i Harriet, a czasem Ingrid, a może Bibi. Te przymiarki imion miały w sobie coś z ćwiczenia, jak być Kimś Innym. Z czasem zatarłyśmy granice całkowicie, wszystko pomieszałyśmy, oderwałyśmy tamte dwie od nas i same się od nich odłączyłyśmy. I to nie tylko dlatego, ze ukryłyśmy je pod inicjałami, które nie odpowiadają naszym własnym imionom.
KK: Bo jeśli grać, to tylko tak – jak role w teatrze. Zapominając o sobie. Do stworzenia fikcyjnych postaci własne życie nie jest potrzebne, potrzebne jest doświadczenie. To różni zwykłą plotkę i anegdotę od metafory mającej moc uogólnienia – wyjaśnia Katarzyna.
Literatura lekiem na bezsenność
Julita Bielak: Nie odbieram bezsenności jako cierpienia czy choroby. Cisza nocna jest nam potrzebna, tak jak książki i muzyka, dlatego zdarza się, że nie śpimy z wyboru. Cichnie wiatr, lepiej się myśli, więcej słyszy i rozumie. (...) Nie zastępujemy tego, co dzieje się (lub czego nam brak) za dnia w życiu, przeciwnie, nocą życie staje się bogatsze. Noc to dobry czas i miejsce, by robić coś – po coś.
Katarzyna Krenz: Noc rządzi się własnymi prawami. Człowiek żyje wtedy na innej wyspie. Za oknami trwa uśpiony świat, a ja opowiadam sobie sny, które śnią się innym i odpoczywam tak samo jak oni. I mam pewność, że to, co w nocy napiszę, nie będzie wzorowane na innych. Bo w nocy nie ma innych.
Kryminał opowiedziany szeptem
Katarzyna Krenz: To był literacki eksperyment. Chciałyśmy się przekonać, jak dalece intryga kryminalna funkcjonuje w naszej świadomości osobistej i sąsiedzkiej czy szerzej – społecznej. Na ile ludzie pamiętają szczegóły, a na ile konfabulują, coś sobie wyobrażają, dopowiadają. Koloryzują. Okazuje się, że to nie jest tak jak w amerykańskich filmach, że bohaterowie bez przerwy biegają po ekranie. Życie toczy się swoim rytmem, ludzie piją kawę, idą na zakupy, robią konfitury z egipskich moreli. Nie czekając, aż wydarzy się coś, co naruszy ten porządek, po prostu żyją.
Kiedyś popularna była taka reguła – trafiłam na nią, studiując poradniki pisania powieści kryminalnych – że intryga powinna być przez cały czas „obecna”. Nie należy czytelnika wodzić po rozmaitych manowcach, ponieważ on chce tylko się dowiedzieć „whodunnit”. To były zalecenia z lat 30. i 40., kiedy tak naprawdę tworzył się ten gatunek. Myśmy chciały pokazać, że w takich chwilach robi się tysiące innych rzeczy: piecze ciasta i gotuje, płacze i wspomina, zachodzi w ciążę, choruje i umiera, poddaje melancholii. Albo zakochuje się nagle i bez pamięci, a czasem powoli do miłości dojrzewa.
Julita Bielak: Co nie znaczy, że nasz kryminał usypia. On potrafi nawet obudzić.
Katarzyna Krenz: Wiemy, że Zło istnieje. Że gdzieś tam jest, czai się w mroku, by nagle zaatakować. A jednak, jeśli nie jest to tak zwane „zło powszechne”, a tylko jednostkowe, to raczej nie usłyszymy, jak się zbliża, częściej wszystko dzieje się niejako półgłosem, gdzieś obok nas, nieraz zaskakująco blisko. Podobnie w naszej powieści ZŁO rzadko przechodzi w brutalny krzyk, ale wiemy, że jest, i próbujemy się z nim zmierzyć.
Research do granic możliwości i aż na dno morza
Katarzyna Krenz: Julita sprawdzała wszystkie szczegóły: rozkłady jazdy, ceny biletów i dogodne połączenia. Można naszą książkę spakować w torbę i ruszyć w nieznane. Ja z kolei „gotowałam”: sprawdzałam przepisy kulinarne, odmierzałam łyżeczką kwiaty lawendy do ciasteczek lawendowych itd. Sama nie lubię książek, w których o jedzeniu pisze się enigmatycznie, chcę wziąć książkę i pójść z nią do kuchni!
Julita Bielak: Fascynuje nas świat taki, jak jest teraz. Lubimy to, co ze sobą niesie, chcemy w tym być i uczestniczyć. A jeśli oglądamy się w przeszłość, dzieje się tak z określonego powodu. Każda rzecz ma swój początek w przeszłości, musimy tam sięgnąć, żeby się dowiedzieć, dlaczego tak się stało.
W książce autorki wiele miejsca poświęcają morzu. Co ciekawe – dostrzegły to dopiero po napisaniu powieści. Któregoś dnia, siedząc nad korektą, Katarzyna zauważyła: Dziwne, że u nas tego morza aż tyle w książce. Spojrzały na siebie. Dziwne? Ojciec Katarzyny był znanym żeglarzem-polarnikiem i inżynierem budowy okrętów. Projektował trawlery rybackie i statki badawcze, w domu morze było zawsze obecne. Julita kiwa głową ze zrozumieniem: ona pisała pracę magisterską na temat analizy porównawczej nakładów i wydajności połowowej na Morzu Północnym.
Katarzyna Krenz: Podobnie jak w moich poprzednich książkach postaci w „Księżycu” są wymyślone, natomiast miejsca – prawdziwe, dobrze nam znane, sprawdzone. Paryż, Lubeka czy Gotlandia są takimi miejscami, tylko Sylt pozostał tajemnicą, ponieważ tam nie dotarłyśmy.
Julita Bielak: Ale zapoznałyśmy się ze wszystkimi materiałami, łącznie z tabelami pływów. Przestudiowałyśmy książki o oceanografii, między innymi „Życia morza” prof. Demela. Długo dyskutowałyśmy o warunkach i klimacie – na przykład, czy w tamtejszym klimacie jest możliwa uprawa winorośli, w tej kwestii zasięgałyśmy nawet opinii oceanografów. Katarzyna bardzo chciała zasadzić na wyspie krzewy winorośli, całą nadzieję pokładając w Golfstromie. Teoretycznie rzecz biorąc, winogrona mogłyby tam wyrosnąć, tak jak w Irlandii w ogródkach przydomowych rosną palmy. Dlatego w naszej książce w końcu je zasadziłyśmy. Na szczęście „Księżyc” kończy się zimą, nie musiałyśmy z niepokojem czekać na plony z naszego poletka doświadczalnego.
Powieść pisana obrazem
Katarzyna Krenz: Vincent maluje i dużo myśli o malowaniu, czytamy jego notatki. Z pozoru „malarz niedzielny”, w sztuce szukał uzasadnienia dla tego, z czym w życiu nie potrafił się zmierzyć. Znam takich ludzi, wychowałam się w rodzinie artystów.
Julita Bielak: Nabrałam komiksowego spojrzenia poprzez dziesiątki obejrzanych filmów. Wychowywałam się przez jakiś czas u babci w Warszawie, miałam wtedy 5 czy 6 lat. Babcia, zagorzała kinomanka, chcąc sama obejrzeć film, zabierała mnie do kina. To były takie filmy jak np. Felliniego. Na niektóre panie bileterki nie chciały mnie wpuścić i wtedy czekałam w kasie. Tam nauczyłam się pisać i czytać. Stąd później miłość do kina pozostała, z tego powodu spoglądałam na świat kadrami i dialogami. Ukrywałam to, podejrzewając, że ze mną coś jest nie tak. Ludzie inaczej pojmują świat, przyjmują go takim, jakim jest, rzucają się w wir wydarzeń, a ja gdzieś zawsze z boku z włączonym obiektywem – rejestruję.
Zabawa w literaturę, a w tle wojna
Autorki szczerze wyznają, że wcale nie zamierzały napisać powieści. Od początku traktowały tę grę intelektualną jak przygodę, trochę tak jak ludzie, którzy budują modele samolotów czy zbierają stare monety dla czystej przyjemności. Poznały się na blogu, zauważyły, że mają podobne zainteresowania. Wtedy w wirtualnej przestrzeni padło hasło: „Jak jesteście takie mądre, to same coś napiszcie”. Podjęłyśmy wyzwanie. W ten sposób powstało pierwszych 100 stron – uchyla rąbka tajemnicy Katarzyna Krenz. – Potem blog został zamknięty, a nam zrobiło się żal „Księżyca”. Przywiązałyśmy się. Postanowiłyśmy pisać dalej. Książkę, nad którą wtedy pracowałam, schowałam do szuflady.
Kiedy po wielu miesiącach Julita Bielak zrozumiała, że tak naprawdę piszą książkę, chciała się wycofać. Obawiała się, że to zadanie ją przerasta: Wszystko z powodu wojny. Księżyc nagle spoważniał. Temat powstania warszawskiego jest dla mnie niezmiernie trudny, nie potrafię tego ocenić ani zająć jednoznacznego stanowiska. Nie śmiem tego zrobić tym bardziej, że ludzie, którzy przez to przeszli, w tym moi najbliżsi, nie chcieli tego uczynić – to jakże ja mogłam?
Katarzyna Krenz: Nasze rodziny były uwikłane w losy wojenne, w tym także w powstanie warszawskie. To wciąż nieodległa przeszłość, prędzej czy później każdego dotknie, dopadnie, zmusi do zatrzymania się. Dlatego cień II wojny światowej pada również na odległą wyspę Sylt.
ZNANI CZYTELNICY KSIĘŻYCA MYŚLIWYCH
Ta powieść jest barometrem uczuć. Misternie utkaną pajęczyną relacji i wydarzeń zmieniających bieg ludzkiego życia. Jest poetycką historią o tym, jak poruszamy się pomiędzy zjawiskami natury i ożywionym światem przedmiotów, które przez wieki nabrały znaczeń. Podczas lektury zatraca się poczucie czasu, a przed oczami pojawia się pejzaż złożony ze wszystkich odcieni morskiej szarości.
Mikołaj Trzaska
Książka, jakie lubimy. Pełna szczegółów, niepokojących drobiazgów, trochę jak szkatułka z pozytywką: wciąż ją nakręcasz i z ciekawością powracasz, patrząc, jakie klejnoty jeszcze w niej możesz odnaleźć.
Magdalena Parys
Opowieść ma czasem to do siebie, że płynie wartkim nurtem, by nagle – niepostrzeżenie i zuchwale – przenieść nas na sam środek oceanu cudzej wyobraźni. Ale tym razem nie jest tak łatwo. I to nie tylko dlatego, że autorki są dwie. Tu rządzą przypływ i odpływ, księżycowy cykl, przypadek zamiast wypadku. Mało tego, po przeczytaniu tej książki zaczniecie szukać w atlasach wyspy Sylt. Część nawet będzie próbowała się tam udać, by skonfrontować zmyślenie z rzeczywistością.
Marcin Wilk http://martinwoolf.blogspot.com/
W czym tkwi tajemnica tej książki? Dlaczego chcemy szybko dowiedzieć się, co dalej, i zarazem przeciągać jak najdłużej przyjemność lektury, nieśpiesznie podążając ścieżkami stylu i myśli? Na czym polega wyjątkowe połączenie intrygującej fabuły i kunsztownej konstrukcji, w którą wplata się wątek namysłu nad pisaniem powieści przez dwie autorki? W bezsenne noce snują one opowieść o wyspie na północnym morzu i ludzkich dramatach, pełną poezji i szorstkiego konkretu. W scenerii surowej przyrody uczucia stają się głębsze, a pamięć odwiecznych tradycji, lektur i obrazów nabiera z czasem coraz większej wartości – jak wino.
Prof. dr hab. Małgorzata Czermińska
Opowieść tkana morskim jedwabiem
Autorki bardzo dokładnie badały tajniki morza. Było to ważne, ponieważ klucz do tajemnicy leży właśnie na dnie morza, a wątek opowieści przetykany jest morskim jedwabiem, zwanym bisiorem. Bisior to wiązka jedwabnych nici, która powstaje z szybko krzepnącej wydzieliny głównie morskich małżów. Jedwab morski, tkany właśnie z bisioru, sławił już w starożytności Herodot. To jedna z najdroższych tkanin, ceniona ze względu na rzadkość, trwałość i złocisty połysk. Aby uzyskać 200–300 gramów tej przędzy, trzeba zanurkować po ok. 1000 sztuk małży. W XVIII wieku modna była bisiorowa galanteria: pończochy, apaszki, rękawiczki. Zachwycano się lekkością i zwiewnością materiału, parę rękawiczek można było zmieścić w łupinie orzecha włoskiego. Dziś morski jedwab produkowany jest tylko na wyspie Sant Antioco koło Sardynii. Mieszka tam jedyna na świecie kobieta, która potrafi wytwarzać tkaniny bisiorowe – Chiara Vigo. Jej przodkami mają być Chaldejczycy i Fenicjanie, ludy, u których umiejętność wytwarzania morskiego jedwabiu przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie od tysięcy lat.
Autorki nawiązały korespondencję ze specjalistką z Bazylei, która na ten temat napisała doktorat. Katarzyna Krenz sama przygotowała garstkę bisioru do tkania. Pewnego dnia u rybaka w Nazaré nad Atlantykiem kupiła omułki jadalne (Mytilus edulis) o czarnych podłużnych muszlach, potem zebrane nitki bisioru moczyła w szarym mydle, skrapiała cytryną i suszyła na słońcu. Co więcej, naukowe i technologiczne koncepcje bohatera książki Thomasa Waltzera, dotyczące wykorzystania bisioru w przemyśle, to autorskie pomysły pisarek. Czy wystąpią o patent? Trochę się tego boją, morze to potęga, broni swojego bogactwa, lepiej z morską siłą nie igrać.
WYSPA
Życie stawia bohaterom Księżyca tak wiele pytań, że nieraz jedyną formą odpowiedzi wydaje im się ucieczka. Tylko dokąd tu uciec, skoro jesteśmy na wyspie, którą ze wszystkich stron oblewa morze? Jak ktoś mieszka na wyspie, to morze jest wszędzie.
LIST Z SZAROŚCI
Widzisz, to proste rozwiązanie: dać się ponieść szarości, zapaść w sobie albo na zdrowiu. W lepsze dni staram sie dostrzegać pozytywne strony trudnego doświadczenia, które przecież nie ma za zadanie nas doświadczać, lecz właśnie wzbogacać o doświadczenie. „Tam, dokąd nie można dolecieć, należy dojść, choćby kulejąc. Pismo powiada, że kuleć nie jest grzechem.” Tak twierdził niejaki Rückert. Czego to uczy? Że radość nie powinna zależeć od stanu zdrowia, a choroba nie musi oznaczać osamotnienia i depresji. Wyspa jest dobrym miejscem na azyl i jako cel ucieczki. Pisanie historii dziejącej się na lądzie stałym ma w sobie jakby mniejszą siłę „ucieczkową”, nie uważasz? „Księżyc” wyciąga z szarości, odrywa od rzeczywistości, pochłania. Ale to dobre uczucie.
(fragment nie publikowany)
„Jesienią północna Fryzja tonie we mgle. Kontury się zacierają, brunatne liście są tak nasiąknięte wilgocią, że przestają szeleścić. Wilgoć wnika w mury domów, przenika do szpiku kości. A jeśli zdarzy się cieplejszy dzień, to noc będzie tym bardziej zamglona, a ranek wstanie w białych oparach”.
(fragment)
Na Sylcie w ciągu kilku tygodni dużo się wydarzy, jeszcze więcej zmieni. Sekrety i poczucie winy przestaną ciążyć, sceny z pozoru niespójne ułożą się w mniej lub bardziej logiczne sekwencje (nie)codzienności. Domy przetrwają wewnętrzne burze i jesienne sztormy, co zrodzi nadzieję, że wyspa spokojnie doczeka kolejnej wiosny. Ludzie? Jedni pojawią się i wyjadą, inni przyjechali na chwilę, ale zdecydują się pozostać na stałe. Ciekawe, jak szybko tymczasowość nabiera cech przyzwyczajenia.
KSIĘŻYC MYŚLIWYCH
Droga B.
Irracjonalnie trafiają do mnie różne byty Księżyca. Wysyłam nad ranem kolejny list, ale Księżyc nie znika z horyzontu, zostaje, chodzi za mną jako piękna ucieczka, zagadka, przyjaciel, wymagający szef, brat-łata, nauczyciel. Dziwne tak za dnia paradować z Księżycem.
J.
(fragment nie publikowany)
Księżyc myśliwych tej jesieni pojawi się zarówno na półkach księgarń, jak i na horyzoncie. Pełnia Księżyca Myśliwych czeka nas już 27 października, a premiera książki nastąpi tuż przed tym niecodziennym zjawiskiem na niebie. Zmrok po zajściu słońca praktycznie wtedy nie zapada, gdyż wschodzący księżyc od razu rozświetla ciemność nocy.
Październikową pełnię określa się także mianem Krwawego lub Krwistego Księżyca. Nazwa pochodzi od koloru tarczy Księżyca, który możemy zauważyć. Księżyc wędruje nisko nad horyzontem, obserwujemy go zatem przez grubszą warstwę atmosfery niż zwykle, gdy znajduje się wysoko nad naszymi głowami. Przez to wydaje się być większy i jaśniejszy, a także bardziej czerwony niż zazwyczaj.
Czas nocnych polowań
Julita Bielak: Dlaczego księżyc? Obie jesteśmy bardzo bio-meteo. Księżyc wpływa na naturę, działa więc także na nas, którzy tej natury jesteśmy częścią.
Katarzyna Krenz: Moment, gdy o zmierzchu wysoko na niebie księżyc spotyka się ze słońcem wiąże się w historii kultury z wieloma wierzeniami, ale w przeszłości był to także czas praktycznego myślenia o gromadzeniu zapasów. Księżyc Żniwiarzy był tradycyjnie ostatnim dniem – trwającym długo w noc! – na zebranie plonów z pól, sadów i ogrodów. Pełnia październikowa czyli Księżyc Myśliwych właśnie, jest równie jasna jak wrześniowa. Dawniej czas, gdy ludzie wyruszali na ostatnie przed zimą nocne polowanie, by zgromadzić zapasy żywności. Jest w tym mądrość pokoleń, a dla mnie – wyjątkowo silna metafora.
W „Księżycu” ludzie na wyspie polują przy świetle księżyca na wiele rzeczy. Na wiadomości (i plotki!), na obrazy i uczucia, na cudze tajemnice i swoje własne życie. Zwykle są to bezkrwawe łowy, z wyjątkiem Złego, który – jeśli się pojawi – poluje brutalnie, zadaje ból, rani.
Autorski duet: ogień i woda
Julita Bielak: Różni nas wszystko. Styl życia i bycia. Odmienny los.
Katarzyna Krenz: Lubię długie rozmowy, ale częściej spędzam czas sama w domu, z natury jestem raczej pustelnikiem. Julita za to świetnie odnajduje się na festiwalach i koncertach, wśród tłumu ludzi.
Julita Bielak: Gdyby dziś był koncert Faith No More, poszłabym z marszu.
Katarzyna Krenz: Już wiem, że Julita pije czarną kawę, ja wolę białą. Ona słucha dzikszej muzyki niż ja. Moje upodobania plasują się gdzieś między Bachem, piosenką francuską a fado. Poza tym ja lubię gotować, a Julita – nie wiem. Gdybym miała zgadywać, to powiedziałabym, że ona gotuje, dobierając starannie kolory. I że te kolory zależą od pogody i fazy księżyca.
Julita Bielak: Ja już nie zaglądam do kuchni. Teraz rozkoszuję się tym, że mogę gotować, ale nie muszę.
Gratka dla smakoszy
Nad kartami powieści unosi się zapach pysznych potraw, słodkich konfitur morelowych i wyłowionych prosto z morza ostryg. Książkę chce się połknąć w całości, a jednocześnie smakować powoli, by wydobyć z niej głębię aromatu. Według autorek książka smakuje jak:
Katarzyna Krenz: Jak dobry normandzki Calvados potrzebuje odpowiednich warunków, tak i my potrzebowałyśmy specjalnych warunków, żeby pisać.
Julita Bielak: Są takie lody z koziego sera, jabłek, calvadosu i śmietanki, z dodatkiem cukru kokosowego. Taka jest ta książka, ani słodka, ani cierpka. Próbowałyśmy zachować w niej równowagę przeciwieństw.
Przepis na calvados:
Recepta jest prosta: dwieście lat doświadczenia, kompozycja złożona ze stu dwudziestu gatunków jabłek i długie spokojne leżakowanie w głębi dębowej beczki. To prawie jak przysłowiowy angielski trawnik, wystarczy trzysta lat, a będzie doskonały.
– Sam też bym chętnie tak poleżakował – dodał Vincent .
(fragment powieści Księżyc myśliwych)
Nuta dla melomanów
Autorki nie kryją, że paradoksalnie w objęcia literatury popchnęła je muzyka. Słychać tu jazz, na fortepianie gra Krzysztof Komeda. Gdyby powieść była muzyką, to byłaby jak...
Katarzyna Krenz: Kwartety smyczkowe Beethovena: każdy instrument to osobowość, która to przesuwa się na pierwszy plan, to usuwa w cień.
Julita Bielak: Dla mnie to tango. Wciąż mi się wydaje, że za chwilę pan Mayer stanie w pokoju z dużym lustrem i zatańczy staromodne przedwojenne tango. Ale jest sercowy, cierpi też na astmę, dlatego zamiast tańczyć, codziennie zasiada do fortepianu i gra Schuberta.
Powieść jak w kinie
W książce jak w kinie wyświetlają się filmy Ingmara Bergmana, wprowadzając w atmosferę skandynawskiej tajemnicy. Intryga książki chwilami przypomina ostateczną partię szachów z Siódmej pieczęci. Gdyby Księżyc myśliwych został nakręcony, najbardziej przypominałby...
Katarzyna Krenz: Francuski obraz z okresu „nowej fali”, trochę jak u Chabrola albo Truffauta. A może kameralną opowieść w stylu Rohmera.
Julita Bielak: Bergman, tak, zdecydowanie Bergman! „Sceny z życia małżeńskiego”, chociaż tu akurat jako czytany scenariusz (mam książkowe wydanie kompletnie zaczytane, kartki fruwają). Natomiast „Siódma pieczęć” jako obraz, oglądany raz po raz i wciąż świeży, odkrywczy, poruszający.
Na mojej półce...
Katarzyna Krenz: Powiem o kilku, o których myślę, że chciałabym tak pisać. Michael Ondaatje i jego Angielski pacjent pozostaje w mocy, podobnie Alessandro Barrico i jego Jedwab. I jeszcze Milczenie morza Vercorsa. I W.G. Sebald. Znak wodny Brodskiego czytam zawsze bardzo długo, ponieważ niemal każde zdanie czytam po kilka razy. Wracam do Homo Fabera Maxa Frischa. Ale mistrzem w sztuce pisania powieści jest i pozostanie dla mnie John Updike, u którego, można powiedzieć, terminowałam, pracując nad przekładem Czarownic z Eastwick.
Julita Bielak: O Françoise Sagan i Stanisławie Dygacie pisałam w Księżycu myśliwych. Ostatnio obok wspomnień o Kazimierzu Rudzkim stawiam na półkę biografie: Tove Jansson, Astrid Lindgren, Zbigniewa Cybulskiego, Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, Meryl Streep, Doroty Terakowskiej. Poza tym fascynuje mnie formuła listu.
Ciąg dalszy – czy nastąpi?
Katarzyna Krenz: Po zakończeniu powieści przeżyłyśmy moment pustki. Padł więc pomysł, żebyśmy napisały coś wspólnie jeszcze raz. Julita wymyśliła już nawet tytuł, ale nie możemy go zdradzić. Kiedy mieszkałam w upalnej Lizbonie, postawiłam Julicie warunek, że akcja powieści musi toczyć się na chłodnej wyspie, z dala od żaru lejącego się z nieba, dla równowagi.
Julita Bielak: Teraz pomysł na nową książkę narodził się także podczas upałów, ale miejscem akcji na pewno nie będzie Spitsbergen.
Tej jesieni zawładnie nami piąty żywioł – żywioł księżyca... Niepokój, tajemnica i siła żywiołów w Księżycu myśliwych splatają się w opowieść o pogoni za prawdą i o ułudzie szczęścia. Ta mroczna, malarska i pełna smaków proza pulsuje hipnotycznym rytmem przypływów i odpływów morza.
Katarzyna Krenz i Julita Bielak
Dzieliło je 3500 kilometrów i prawie cały kontynent. Połączyło morze oraz zamiłowanie do kina i muzyki. W bezsenne noce pisały do siebie listy, prawie się nie znając. Tak – na odległość, w świetle księżyca i z dala od zgiełku dnia powszedniego – powstała najbardziej niepokojąca powieść tej jesieni.
O Autorkach wprost
Katarzyna Krenz (1953)
Poetka, powieściopisarka, tłumaczka. Pracowała jako dziennikarka w prasie, radiu i telewizji. Pisanie książek to dla niej nie pierwszyzna. Jest autorką trzech powieści: W ogrodzie Mirandy (2008), Lekcja tańca (2009) i Królowa pszczół (2011). Jej wiersze ukazały się m.in. w tomach: La Tour (Turyn 1999), Z nieznajomą w podróży (Gdańsk 2000), Szukam cię, morze (Łeba 2005). Wśród jej przekładów literatury pięknej znalazła się proza A. Oza, J. Updike’a i R. Russo. Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Przez wiele lat wraz z mężem mieszkała w Portugalii. Było tam tak gorąco, że nie wyobrażała sobie, by umiejscowić akcję powieści na Maderze czy Wyspach Kanaryjskich. Potrzebowała ochłody, stąd Księżyc myśliwych świeci nad Wyspami Fryzyjskimi na Morzu Północnym.
Julita Bielak (1950)
Absolwentka wydziału ekonomiki produkcji Uniwersytetu Gdańskiego. Programistka, dyplomowana kosmetyczka, miłośniczka literatury, blogerka. Przez pewien czas mieszkała w Paryżu, krócej – w Chicago, obecnie na stałe w Gdańsku. Nic nie wskazywało na to, że zadebiutuje jako powieściopisarka, choć pisanie, a ściślej „zapisywania” to był od zawsze jej pomysł na relacje ze światem; przy sobie ma zwykle kilka zeszytów w kratkę, w których skrzętnie zapisuje pomysły, zasłyszane dialogi, nietuzinkowe skojarzenia. Pasjami robi zdjęcia, wynajduje ciekawe fotografie, co nieoczekiwanie przydało się w pracy nad „Księżycem”, wiele z nich posłużyło bowiem jako pierwowzory i odniesienia dla powieściowych postaci.
Autorki o sobie:
Poznały się przelotnie przed laty, odnalazły niedawno, przypadkiem, w sieci. W Gdańsku trwały właśnie letnie upały, w Lizbonie od miesięcy nie spadła kropla deszczu, od żaru nie było ucieczki. To wtedy, w upalne lato 2012 roku, rozrzucone po świecie, spotkały się – jako czytelniczki literacko-kulinarnego bloga Ewy Marii. Któregoś dnia jedno zdanie dało impuls: Była druga w nocy, gdy Rodrigo de Triana z bocianiego gniazda okrętu Krzysztofa Kolumba zoczył ląd i zawołał: Tierra! Tierra! I tak na horyzoncie pojawiła się mała fryzyjska wyspa Sylt na Morzu Północnym, jesienna, daleka i chłodna, a wraz z nią dwie fikcyjne siostry, które wpadają na pomysł, żeby wspólnie napisać powieść. Gdy w Gdańsku nastał czas jesiennych sztormów, a w Lizbonie nareszcie powiało chłodem, Księżyc myśliwych niepostrzeżenie przestał być intelektualną grą.
Przez kolejne dwa lata piszą.
Ani razu się nie spotykają, nie rozmawiają ze sobą przez telefon. Milczą na swój temat. Są daleko, osobno – z wyboru. Tylko półki przeczytanych książek, dziesiątki obejrzanych filmów i tropy muzyczne je łączą. I opowieść o wyspie, na której nigdy nie były, jest wspólna. Razem planują losy ludzi, którzy nigdy nie istnieli, którym nadają imiona, a potem nagle zmieniają lub zacierają im tożsamość, bo dochodzą do wniosku, że w powieści powinno być tak jak w życiu, a w życiu trudno człowieka określić w sposób pełny i jednoznaczny. Poruszają zza sceny swoimi bohaterami jak kukiełkami w teatrze. Dopasowują stroje i rysopisy, obdarzają życiorysami i charakterami, a potem wiodą po zawiłych ścieżkach zdarzeń, sekretów i intryg, które stopniowo budują napięcie.
Nim opowieść dobiegnie końca, napiszą blisko osiemset listów.
Listy pisane nocą
Według Artemona list jest połową dialogu z kimś nieobecnym. Cycero za to nazywał list rozmową nieobecnych przyjaciół. Grzegorz z Nazjanzu w ślad za Arystotelesem głosił, że list nie powinien być ani większy, ani mniejszy niż tego sama treść wymaga. Jak żaden inny gatunek, list stanowi odzwierciedlenie charakteru jego autora; mimo zalecanej prostoty stylistycznej nie powinien być pozbawiony pewnej „miłej ozdobności”.
Z listów oddzielających poszczególne rozdziały Księżyca myśliwych niewiele dowiemy się o samych autorkach, zarówno rzeczywistych, jak i powieściowych. To ustaliły już na początku: że codzienność jest chwilowa i często, nim list dotrze do adresatki, rzeczy wyglądają już całkiem inaczej. Masz rację – pisała B. w Księżycu – w kwestii prywatności lepiej zachować ostrożność. Nasze listy mogą się przewijać, ale tylko w tle. Nie powinny zaciemniać fabuły. („Znów kolejny wyjazd, a potem góra prania, sprzątanie i prasowanie, i jabłka obrodziły w tym roku, tyle jabłek w ogrodzie!”) Gra idzie o granice – czy raczej o ich zacieranie – między rzeczywistością a fikcją, między jawą a snem, gdy różne rzeczy tylko nam się wydają, bo nie dość wyraźnie je widzimy.
Dlatego nie dajmy się zwieść. Powieściowe listy to czysta mistyfikacja, precyzyjnie zaplanowana i wyreżyserowana. Swoisty teatr życia, świadomie skonstruowany przez autorki na potrzeby powieści, jako komentarz, krótki oddech, interludium, ale i swoista forma intelektualna suspensu, który zmusza nas, byśmy cierpliwie zaczekali na rozwikłanie powieściowej intrygi.
Czas i miejsce akcji
W płaszczyźnie fabularnej: mniej więcej teraz, głównie na fryzyjskiej wyspie Sylt. W tle przewijają się Lubeka i Paryż. I skandynawskie wyspy: Gotlandia i Fårö, gdzie przez lata mieszkał Ingmar Bergman. W płaszczyźnie listów i komentarzy: gdzieś między Warszawą a Londynem, Gdańskiem i Lizboną.
W tle Morze Północe – nie tylko z powodu upałów.
A skąd Paryż?
KK: W młodości namiętnie uczyłam się języka francuskiego, marzyłam o studiach we Francji. Tymczasem życie zawiodło nas do Portugalii i Francja pozostała mitem niespełnionym. Dla Julity, która przez pewien czas tam mieszkała, paradoksalnie to mit spełniony, ale także mit, bo miniony.
JB: Mieszkałam na zachodzie Paryża, tam gdzie szybkie metro RER ma swój ostatni przystanek, w domu z widokiem na la Défense. Ale Paryż pojawia się w „Księżycu” nie tylko z powodów sentymentalnych, pełni istotną rolę jako „miejsce” Vincenta le Puy, jego punkt odniesienia.
Podwójność na płaszczyźnie literackiej, przenikanie warstw fabularnej i epistolarnej czy wręcz eseistycznej, jest w istocie grą pozorów, często wybiegającą poza granice fikcji. Cieniowanie granic między rzeczywistością a fikcją, między jawą a snem o szarej godzinie „między psem a wilkiem” ma w sobie coś z demiurgicznego przesuwania pionków na szachownicy życia, a zarazem coś z teatru cieni.
Wiele scen rozgrywa się w portowym barze u Johannesa. To współczesna agora, punkt zbiegu wszystkich ścieżek, dokąd ściągają stali bywalcy, nowi przybysze i przypadkowi turyści. Obrazy i smaki (zupa cebulowa!), zapachy (kawa!), rozmowy i spotkania są ożywione i przyjazne, ale to miejsce, które, jak wszędzie w świecie, nie daje gwarancji bezpieczeństwa, gdy do głosu dochodzi zło i przemoc.
O intrydze
Akcja biegnie kilkoma równoległymi ścieżkami. Ta jesień na wyspie okaże się wyjątkowa, przyniesie bowiem serię zdarzeń i wypadków, które będą wymagały ingerencji policji i wnikliwego śledztwa. Napad na nieznajomego. Podsłuchana kłótnia o świcie na wydmach. Dokumenty wymagające zabezpieczenia przez zniszczeniem. Ślady, fałszywe tropy i mylne poszlaki. Niepokój, zagadka, intryga kryminalna, podstęp, zbrodnia, łamigłówka, szarada, refleksja. Zapowiedź grozy, ale i gra pozorów, która nieraz jest wynikiem nie tyle świadomych zabiegów, ile naszej zbyt pobieżnej czy nieuważnej obserwacji. Czy bohaterowie pozwolą na wyjawienie swoich tajemnic, tych z ostatniej nocy, ale i pochodzących z przeszłości warunkującej ich losy?
Kryminał na miękko, powieść obyczajowa czy listownik?
Tak naprawdę, mimo zagadek i mrocznych tajemnic, nie jest to klasyczny kryminał. Bo życie zawsze toczy się wielotorowo, a sprawy do rozwikłania odsłaniają ukryte mechanizmy często nie w dynamicznym pościgu czy z użyciem pięści, lecz w wyniku żmudnych i czasochłonnych zabiegów i przemyśleń. W mocy pozostaje przestroga Juliena Greena, byśmy bacznie obserwowali znaki, nawet te z pozoru nieistotne, gdyż przez nieuwagę możemy coś przeoczyć.
Formuła „miękkiego” kryminału, a więc napisanego przez dwie autorki w taki sposób, by nie udawał mocnej męskiej gry, a nadal pozostał wiarygodny, prowadzi nas ścieżkami literackich i filmowych cytatów. Zresztą, kto powiedział, że określenie stylu jest konieczne? Współczesna powieść rządzi się zasadą otwartości również w kwestii stylu. Już post-modernizm na to pozwalał, a post-post modernistyczny eklektyzm na granicy gatunków, z dobrze dozowanymi dawkami czarnego humoru i autotematyzmu, wręcz się tego domaga.
LIST Z RUSZTOWANIA
Miałyśmy też, jak pamiętasz, inny pomysł. Akcent położony na tajemnicę: czytelnik wie, że jest świadkiem swego rodzaju „scen myśliwskich”, dostrzega nitki sekretów, ukrytych prawd i zagadek, które jego rozum i wyobraźnia dowolnie mogą splatać i interpretować, ale poddany wpływom Księżyca, zmuszony jest (a raczej my go do tego zmuszamy) zaczekać cierpliwie aż do końca. Powoli wszystko się wyjaśni, choć nitki naszego morskiego jedwabiu okażą się równie ulotne jak ostatnie pajęczyny lata. I, jak wnioskuję z Twojego ostatniego „Listu z wykładni”, o takim rozwiązaniu właśnie myślisz: prolog i post scriptum, czysto, bez dodatkowych łączników i nawiązań do treści, a pomiędzy nimi cała reszta, na dwóch płaszczyznach fabularnych, ale za to z chirurgiczną precyzją. Masz rację! Bo jeśli komuś się wydaje, że pisanie to nie nauka ścisła, jest w błędzie. Jeszcze jak ścisła! Wszystko musi być wyliczone...”
(fragment nie publikowany)
Sylt wciąga. Miękką, mglistą przestrzeń wyspy otacza morze opowieści i tajemnic. Tutaj za sznurki pociąga piąty żywioł – księżyc.
Thomas znika. Po jego córce Sophie zaginął słuch, a jej przyjaciel Cyryl w zagadkowym wypadku traci pamięć. Wdowę po Thomasie odwiedza tajemniczy gość, którego urokowi trudno się oprzeć. Czy kluczem do wszystkiego okaże się muszla?
Z każdą kolejną fazą księżyca Sylt odkrywa swoje ponure sekrety, które łączą obcych ludzi więzami silniejszymi od więzów krwi.
Niepokój, tajemnica i niszczycielska siła żywiołów w Księżycu myśliwych splatają się w nieprzewidywalną opowieść o pogoni za wymykającą się prawdą i o ułudzie szczęścia. Ta mroczna, malarska i pełna smaków proza pulsuje zniewalającym rytmem przypływów i odpływów morza.
I że lepiej uważać, zwłaszcza o tej porze roku, gdy zachodzące słońce na naszych oczach spotyka się z Księżycem Myśliwych, który wzywa człowieka do ostatniego polowania, by mógł uzupełnić zapasy pożywienia przed nadejściem zimy. Jest wtedy chłodny i okrutny, i tak jasny, że na ziemi nic się nie ukryje, ani świeży trop, ani zwierzę.
Katarzyna Krenz, powieściopisarka, i Julita Bielak, debiutantka, oddalone od siebie o tysiące kilometrów, choć nigdy wcześniej się nie spotkały, wspólnie napisały najbardziej niepokojącą powieść ostatnich lat.
Duet literacki
Pisarze zwykle są takimi indywidualistami, że najlepiej pracuje się im w pojedynkę. Zdarza się jednak, że trafiają na swoją drugą połówkę i tworzą zgraną twórczą parę. Przykładem jest szwedzki duet autorów kryminałów – Erik Axl Sund. Jak pracują? Autorzy piszą rozdziały na zmianę – zwykle jeden zbyt rozwlekle i szczegółowo, drugi za oszczędnie i skrótowo. Niedawno w twórczym tandemie wystąpili Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, pisząc pod przykrywką Maryli Szymiczkowej.
Autorki tworzą tandem wyjątkowy, ponieważ pisały na odległość. Świadomie zacierają granicę między jawą i snem, prawdą i fikcją, czasami cierpią na autorskie rozdwojenie jaźni. Katarzyna Krenz mówi: Ostatnio znajoma zapytała: Słuchaj, czy ta druga istnieje naprawdę? Spojrzałam na nią zdziwiona: która z nas?
Dopiero prace redakcyjne nad książką zmusiły je do tego, że zaczęły się spotykać. Korektę tekstu nie tak łatwo robić na odległość. Wtedy po raz pierwszy odwiedziłam Julitę w domu. Ona nie wie jeszcze, gdzie mieszkam, nigdy u mnie nie była. Prawie nic o sobie nie wiemy i co ciekawe, ta „osobność” nam odpowiada, przypomina rozmowę z nieznajomą w podróży. Obie potrzebujemy dystansu, Internet, blog i nasze maile nam to zapewniały – wyznaje Katarzyna Krenz.
Julita Bielak: „Księżyc” ma w sobie coś z partytury muzycznej, którą pieczołowicie rozpisywałyśmy na instrumenty i głosy, wzajemnie uzupełniając podrzucane kolejno przez każdą z nas motywy i tropy. A że obie mamy umysły ścisłe, w tej księżycowej partyturze nic nie dzieje się przez przypadek.
Mimo poczucia, że nad wspólną partyturą doskonale im się pracowało razem, nie mają poczucia, że są „tandemem”. JB: Pracujemy jako zespół, doskonale się rozumiemy, w kwestiach literackich nadajemy na tych samych falach, ale życiowo różni nas niemal wszystko.
Autorki z krwi i kości kontra autorki fikcyjne
JB: My dwie autorki – stworzyłyśmy dwie autorki fikcyjne. Z początku tamte literackie dwie odbierałyśmy jako nasze alter ego, mimo że już na początku zmieniłyśmy im imiona. Pisała nie Katarzyna czy Julita, tylko Karen i Harriet, a czasem Ingrid, a może Bibi. Te przymiarki imion miały w sobie coś z ćwiczenia, jak być Kimś Innym. Z czasem zatarłyśmy granice całkowicie, wszystko pomieszałyśmy, oderwałyśmy tamte dwie od nas i same się od nich odłączyłyśmy. I to nie tylko dlatego, ze ukryłyśmy je pod inicjałami, które nie odpowiadają naszym własnym imionom.
KK: Bo jeśli grać, to tylko tak – jak role w teatrze. Zapominając o sobie. Do stworzenia fikcyjnych postaci własne życie nie jest potrzebne, potrzebne jest doświadczenie. To różni zwykłą plotkę i anegdotę od metafory mającej moc uogólnienia – wyjaśnia Katarzyna.
Literatura lekiem na bezsenność
Julita Bielak: Nie odbieram bezsenności jako cierpienia czy choroby. Cisza nocna jest nam potrzebna, tak jak książki i muzyka, dlatego zdarza się, że nie śpimy z wyboru. Cichnie wiatr, lepiej się myśli, więcej słyszy i rozumie. (...) Nie zastępujemy tego, co dzieje się (lub czego nam brak) za dnia w życiu, przeciwnie, nocą życie staje się bogatsze. Noc to dobry czas i miejsce, by robić coś – po coś.
Katarzyna Krenz: Noc rządzi się własnymi prawami. Człowiek żyje wtedy na innej wyspie. Za oknami trwa uśpiony świat, a ja opowiadam sobie sny, które śnią się innym i odpoczywam tak samo jak oni. I mam pewność, że to, co w nocy napiszę, nie będzie wzorowane na innych. Bo w nocy nie ma innych.
Kryminał opowiedziany szeptem
Katarzyna Krenz: To był literacki eksperyment. Chciałyśmy się przekonać, jak dalece intryga kryminalna funkcjonuje w naszej świadomości osobistej i sąsiedzkiej czy szerzej – społecznej. Na ile ludzie pamiętają szczegóły, a na ile konfabulują, coś sobie wyobrażają, dopowiadają. Koloryzują. Okazuje się, że to nie jest tak jak w amerykańskich filmach, że bohaterowie bez przerwy biegają po ekranie. Życie toczy się swoim rytmem, ludzie piją kawę, idą na zakupy, robią konfitury z egipskich moreli. Nie czekając, aż wydarzy się coś, co naruszy ten porządek, po prostu żyją.
Kiedyś popularna była taka reguła – trafiłam na nią, studiując poradniki pisania powieści kryminalnych – że intryga powinna być przez cały czas „obecna”. Nie należy czytelnika wodzić po rozmaitych manowcach, ponieważ on chce tylko się dowiedzieć „whodunnit”. To były zalecenia z lat 30. i 40., kiedy tak naprawdę tworzył się ten gatunek. Myśmy chciały pokazać, że w takich chwilach robi się tysiące innych rzeczy: piecze ciasta i gotuje, płacze i wspomina, zachodzi w ciążę, choruje i umiera, poddaje melancholii. Albo zakochuje się nagle i bez pamięci, a czasem powoli do miłości dojrzewa.
Julita Bielak: Co nie znaczy, że nasz kryminał usypia. On potrafi nawet obudzić.
Katarzyna Krenz: Wiemy, że Zło istnieje. Że gdzieś tam jest, czai się w mroku, by nagle zaatakować. A jednak, jeśli nie jest to tak zwane „zło powszechne”, a tylko jednostkowe, to raczej nie usłyszymy, jak się zbliża, częściej wszystko dzieje się niejako półgłosem, gdzieś obok nas, nieraz zaskakująco blisko. Podobnie w naszej powieści ZŁO rzadko przechodzi w brutalny krzyk, ale wiemy, że jest, i próbujemy się z nim zmierzyć.
Research do granic możliwości i aż na dno morza
Katarzyna Krenz: Julita sprawdzała wszystkie szczegóły: rozkłady jazdy, ceny biletów i dogodne połączenia. Można naszą książkę spakować w torbę i ruszyć w nieznane. Ja z kolei „gotowałam”: sprawdzałam przepisy kulinarne, odmierzałam łyżeczką kwiaty lawendy do ciasteczek lawendowych itd. Sama nie lubię książek, w których o jedzeniu pisze się enigmatycznie, chcę wziąć książkę i pójść z nią do kuchni!
Julita Bielak: Fascynuje nas świat taki, jak jest teraz. Lubimy to, co ze sobą niesie, chcemy w tym być i uczestniczyć. A jeśli oglądamy się w przeszłość, dzieje się tak z określonego powodu. Każda rzecz ma swój początek w przeszłości, musimy tam sięgnąć, żeby się dowiedzieć, dlaczego tak się stało.
W książce autorki wiele miejsca poświęcają morzu. Co ciekawe – dostrzegły to dopiero po napisaniu powieści. Któregoś dnia, siedząc nad korektą, Katarzyna zauważyła: Dziwne, że u nas tego morza aż tyle w książce. Spojrzały na siebie. Dziwne? Ojciec Katarzyny był znanym żeglarzem-polarnikiem i inżynierem budowy okrętów. Projektował trawlery rybackie i statki badawcze, w domu morze było zawsze obecne. Julita kiwa głową ze zrozumieniem: ona pisała pracę magisterską na temat analizy porównawczej nakładów i wydajności połowowej na Morzu Północnym.
Katarzyna Krenz: Podobnie jak w moich poprzednich książkach postaci w „Księżycu” są wymyślone, natomiast miejsca – prawdziwe, dobrze nam znane, sprawdzone. Paryż, Lubeka czy Gotlandia są takimi miejscami, tylko Sylt pozostał tajemnicą, ponieważ tam nie dotarłyśmy.
Julita Bielak: Ale zapoznałyśmy się ze wszystkimi materiałami, łącznie z tabelami pływów. Przestudiowałyśmy książki o oceanografii, między innymi „Życia morza” prof. Demela. Długo dyskutowałyśmy o warunkach i klimacie – na przykład, czy w tamtejszym klimacie jest możliwa uprawa winorośli, w tej kwestii zasięgałyśmy nawet opinii oceanografów. Katarzyna bardzo chciała zasadzić na wyspie krzewy winorośli, całą nadzieję pokładając w Golfstromie. Teoretycznie rzecz biorąc, winogrona mogłyby tam wyrosnąć, tak jak w Irlandii w ogródkach przydomowych rosną palmy. Dlatego w naszej książce w końcu je zasadziłyśmy. Na szczęście „Księżyc” kończy się zimą, nie musiałyśmy z niepokojem czekać na plony z naszego poletka doświadczalnego.
Powieść pisana obrazem
Katarzyna Krenz: Vincent maluje i dużo myśli o malowaniu, czytamy jego notatki. Z pozoru „malarz niedzielny”, w sztuce szukał uzasadnienia dla tego, z czym w życiu nie potrafił się zmierzyć. Znam takich ludzi, wychowałam się w rodzinie artystów.
Julita Bielak: Nabrałam komiksowego spojrzenia poprzez dziesiątki obejrzanych filmów. Wychowywałam się przez jakiś czas u babci w Warszawie, miałam wtedy 5 czy 6 lat. Babcia, zagorzała kinomanka, chcąc sama obejrzeć film, zabierała mnie do kina. To były takie filmy jak np. Felliniego. Na niektóre panie bileterki nie chciały mnie wpuścić i wtedy czekałam w kasie. Tam nauczyłam się pisać i czytać. Stąd później miłość do kina pozostała, z tego powodu spoglądałam na świat kadrami i dialogami. Ukrywałam to, podejrzewając, że ze mną coś jest nie tak. Ludzie inaczej pojmują świat, przyjmują go takim, jakim jest, rzucają się w wir wydarzeń, a ja gdzieś zawsze z boku z włączonym obiektywem – rejestruję.
Zabawa w literaturę, a w tle wojna
Autorki szczerze wyznają, że wcale nie zamierzały napisać powieści. Od początku traktowały tę grę intelektualną jak przygodę, trochę tak jak ludzie, którzy budują modele samolotów czy zbierają stare monety dla czystej przyjemności. Poznały się na blogu, zauważyły, że mają podobne zainteresowania. Wtedy w wirtualnej przestrzeni padło hasło: „Jak jesteście takie mądre, to same coś napiszcie”. Podjęłyśmy wyzwanie. W ten sposób powstało pierwszych 100 stron – uchyla rąbka tajemnicy Katarzyna Krenz. – Potem blog został zamknięty, a nam zrobiło się żal „Księżyca”. Przywiązałyśmy się. Postanowiłyśmy pisać dalej. Książkę, nad którą wtedy pracowałam, schowałam do szuflady.
Kiedy po wielu miesiącach Julita Bielak zrozumiała, że tak naprawdę piszą książkę, chciała się wycofać. Obawiała się, że to zadanie ją przerasta: Wszystko z powodu wojny. Księżyc nagle spoważniał. Temat powstania warszawskiego jest dla mnie niezmiernie trudny, nie potrafię tego ocenić ani zająć jednoznacznego stanowiska. Nie śmiem tego zrobić tym bardziej, że ludzie, którzy przez to przeszli, w tym moi najbliżsi, nie chcieli tego uczynić – to jakże ja mogłam?
Katarzyna Krenz: Nasze rodziny były uwikłane w losy wojenne, w tym także w powstanie warszawskie. To wciąż nieodległa przeszłość, prędzej czy później każdego dotknie, dopadnie, zmusi do zatrzymania się. Dlatego cień II wojny światowej pada również na odległą wyspę Sylt.
ZNANI CZYTELNICY KSIĘŻYCA MYŚLIWYCH
Ta powieść jest barometrem uczuć. Misternie utkaną pajęczyną relacji i wydarzeń zmieniających bieg ludzkiego życia. Jest poetycką historią o tym, jak poruszamy się pomiędzy zjawiskami natury i ożywionym światem przedmiotów, które przez wieki nabrały znaczeń. Podczas lektury zatraca się poczucie czasu, a przed oczami pojawia się pejzaż złożony ze wszystkich odcieni morskiej szarości.
Mikołaj Trzaska
Książka, jakie lubimy. Pełna szczegółów, niepokojących drobiazgów, trochę jak szkatułka z pozytywką: wciąż ją nakręcasz i z ciekawością powracasz, patrząc, jakie klejnoty jeszcze w niej możesz odnaleźć.
Magdalena Parys
Opowieść ma czasem to do siebie, że płynie wartkim nurtem, by nagle – niepostrzeżenie i zuchwale – przenieść nas na sam środek oceanu cudzej wyobraźni. Ale tym razem nie jest tak łatwo. I to nie tylko dlatego, że autorki są dwie. Tu rządzą przypływ i odpływ, księżycowy cykl, przypadek zamiast wypadku. Mało tego, po przeczytaniu tej książki zaczniecie szukać w atlasach wyspy Sylt. Część nawet będzie próbowała się tam udać, by skonfrontować zmyślenie z rzeczywistością.
Marcin Wilk http://martinwoolf.blogspot.com/
W czym tkwi tajemnica tej książki? Dlaczego chcemy szybko dowiedzieć się, co dalej, i zarazem przeciągać jak najdłużej przyjemność lektury, nieśpiesznie podążając ścieżkami stylu i myśli? Na czym polega wyjątkowe połączenie intrygującej fabuły i kunsztownej konstrukcji, w którą wplata się wątek namysłu nad pisaniem powieści przez dwie autorki? W bezsenne noce snują one opowieść o wyspie na północnym morzu i ludzkich dramatach, pełną poezji i szorstkiego konkretu. W scenerii surowej przyrody uczucia stają się głębsze, a pamięć odwiecznych tradycji, lektur i obrazów nabiera z czasem coraz większej wartości – jak wino.
Prof. dr hab. Małgorzata Czermińska
Opowieść tkana morskim jedwabiem
Autorki bardzo dokładnie badały tajniki morza. Było to ważne, ponieważ klucz do tajemnicy leży właśnie na dnie morza, a wątek opowieści przetykany jest morskim jedwabiem, zwanym bisiorem. Bisior to wiązka jedwabnych nici, która powstaje z szybko krzepnącej wydzieliny głównie morskich małżów. Jedwab morski, tkany właśnie z bisioru, sławił już w starożytności Herodot. To jedna z najdroższych tkanin, ceniona ze względu na rzadkość, trwałość i złocisty połysk. Aby uzyskać 200–300 gramów tej przędzy, trzeba zanurkować po ok. 1000 sztuk małży. W XVIII wieku modna była bisiorowa galanteria: pończochy, apaszki, rękawiczki. Zachwycano się lekkością i zwiewnością materiału, parę rękawiczek można było zmieścić w łupinie orzecha włoskiego. Dziś morski jedwab produkowany jest tylko na wyspie Sant Antioco koło Sardynii. Mieszka tam jedyna na świecie kobieta, która potrafi wytwarzać tkaniny bisiorowe – Chiara Vigo. Jej przodkami mają być Chaldejczycy i Fenicjanie, ludy, u których umiejętność wytwarzania morskiego jedwabiu przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie od tysięcy lat.
Autorki nawiązały korespondencję ze specjalistką z Bazylei, która na ten temat napisała doktorat. Katarzyna Krenz sama przygotowała garstkę bisioru do tkania. Pewnego dnia u rybaka w Nazaré nad Atlantykiem kupiła omułki jadalne (Mytilus edulis) o czarnych podłużnych muszlach, potem zebrane nitki bisioru moczyła w szarym mydle, skrapiała cytryną i suszyła na słońcu. Co więcej, naukowe i technologiczne koncepcje bohatera książki Thomasa Waltzera, dotyczące wykorzystania bisioru w przemyśle, to autorskie pomysły pisarek. Czy wystąpią o patent? Trochę się tego boją, morze to potęga, broni swojego bogactwa, lepiej z morską siłą nie igrać.
WYSPA
Życie stawia bohaterom Księżyca tak wiele pytań, że nieraz jedyną formą odpowiedzi wydaje im się ucieczka. Tylko dokąd tu uciec, skoro jesteśmy na wyspie, którą ze wszystkich stron oblewa morze? Jak ktoś mieszka na wyspie, to morze jest wszędzie.
LIST Z SZAROŚCI
Widzisz, to proste rozwiązanie: dać się ponieść szarości, zapaść w sobie albo na zdrowiu. W lepsze dni staram sie dostrzegać pozytywne strony trudnego doświadczenia, które przecież nie ma za zadanie nas doświadczać, lecz właśnie wzbogacać o doświadczenie. „Tam, dokąd nie można dolecieć, należy dojść, choćby kulejąc. Pismo powiada, że kuleć nie jest grzechem.” Tak twierdził niejaki Rückert. Czego to uczy? Że radość nie powinna zależeć od stanu zdrowia, a choroba nie musi oznaczać osamotnienia i depresji. Wyspa jest dobrym miejscem na azyl i jako cel ucieczki. Pisanie historii dziejącej się na lądzie stałym ma w sobie jakby mniejszą siłę „ucieczkową”, nie uważasz? „Księżyc” wyciąga z szarości, odrywa od rzeczywistości, pochłania. Ale to dobre uczucie.
(fragment nie publikowany)
„Jesienią północna Fryzja tonie we mgle. Kontury się zacierają, brunatne liście są tak nasiąknięte wilgocią, że przestają szeleścić. Wilgoć wnika w mury domów, przenika do szpiku kości. A jeśli zdarzy się cieplejszy dzień, to noc będzie tym bardziej zamglona, a ranek wstanie w białych oparach”.
(fragment)
Na Sylcie w ciągu kilku tygodni dużo się wydarzy, jeszcze więcej zmieni. Sekrety i poczucie winy przestaną ciążyć, sceny z pozoru niespójne ułożą się w mniej lub bardziej logiczne sekwencje (nie)codzienności. Domy przetrwają wewnętrzne burze i jesienne sztormy, co zrodzi nadzieję, że wyspa spokojnie doczeka kolejnej wiosny. Ludzie? Jedni pojawią się i wyjadą, inni przyjechali na chwilę, ale zdecydują się pozostać na stałe. Ciekawe, jak szybko tymczasowość nabiera cech przyzwyczajenia.
KSIĘŻYC MYŚLIWYCH
Droga B.
Irracjonalnie trafiają do mnie różne byty Księżyca. Wysyłam nad ranem kolejny list, ale Księżyc nie znika z horyzontu, zostaje, chodzi za mną jako piękna ucieczka, zagadka, przyjaciel, wymagający szef, brat-łata, nauczyciel. Dziwne tak za dnia paradować z Księżycem.
J.
(fragment nie publikowany)
Księżyc myśliwych tej jesieni pojawi się zarówno na półkach księgarń, jak i na horyzoncie. Pełnia Księżyca Myśliwych czeka nas już 27 października, a premiera książki nastąpi tuż przed tym niecodziennym zjawiskiem na niebie. Zmrok po zajściu słońca praktycznie wtedy nie zapada, gdyż wschodzący księżyc od razu rozświetla ciemność nocy.
Październikową pełnię określa się także mianem Krwawego lub Krwistego Księżyca. Nazwa pochodzi od koloru tarczy Księżyca, który możemy zauważyć. Księżyc wędruje nisko nad horyzontem, obserwujemy go zatem przez grubszą warstwę atmosfery niż zwykle, gdy znajduje się wysoko nad naszymi głowami. Przez to wydaje się być większy i jaśniejszy, a także bardziej czerwony niż zazwyczaj.
Czas nocnych polowań
Julita Bielak: Dlaczego księżyc? Obie jesteśmy bardzo bio-meteo. Księżyc wpływa na naturę, działa więc także na nas, którzy tej natury jesteśmy częścią.
Katarzyna Krenz: Moment, gdy o zmierzchu wysoko na niebie księżyc spotyka się ze słońcem wiąże się w historii kultury z wieloma wierzeniami, ale w przeszłości był to także czas praktycznego myślenia o gromadzeniu zapasów. Księżyc Żniwiarzy był tradycyjnie ostatnim dniem – trwającym długo w noc! – na zebranie plonów z pól, sadów i ogrodów. Pełnia październikowa czyli Księżyc Myśliwych właśnie, jest równie jasna jak wrześniowa. Dawniej czas, gdy ludzie wyruszali na ostatnie przed zimą nocne polowanie, by zgromadzić zapasy żywności. Jest w tym mądrość pokoleń, a dla mnie – wyjątkowo silna metafora.
W „Księżycu” ludzie na wyspie polują przy świetle księżyca na wiele rzeczy. Na wiadomości (i plotki!), na obrazy i uczucia, na cudze tajemnice i swoje własne życie. Zwykle są to bezkrwawe łowy, z wyjątkiem Złego, który – jeśli się pojawi – poluje brutalnie, zadaje ból, rani.
Autorski duet: ogień i woda
Julita Bielak: Różni nas wszystko. Styl życia i bycia. Odmienny los.
Katarzyna Krenz: Lubię długie rozmowy, ale częściej spędzam czas sama w domu, z natury jestem raczej pustelnikiem. Julita za to świetnie odnajduje się na festiwalach i koncertach, wśród tłumu ludzi.
Julita Bielak: Gdyby dziś był koncert Faith No More, poszłabym z marszu.
Katarzyna Krenz: Już wiem, że Julita pije czarną kawę, ja wolę białą. Ona słucha dzikszej muzyki niż ja. Moje upodobania plasują się gdzieś między Bachem, piosenką francuską a fado. Poza tym ja lubię gotować, a Julita – nie wiem. Gdybym miała zgadywać, to powiedziałabym, że ona gotuje, dobierając starannie kolory. I że te kolory zależą od pogody i fazy księżyca.
Julita Bielak: Ja już nie zaglądam do kuchni. Teraz rozkoszuję się tym, że mogę gotować, ale nie muszę.
Gratka dla smakoszy
Nad kartami powieści unosi się zapach pysznych potraw, słodkich konfitur morelowych i wyłowionych prosto z morza ostryg. Książkę chce się połknąć w całości, a jednocześnie smakować powoli, by wydobyć z niej głębię aromatu. Według autorek książka smakuje jak:
Katarzyna Krenz: Jak dobry normandzki Calvados potrzebuje odpowiednich warunków, tak i my potrzebowałyśmy specjalnych warunków, żeby pisać.
Julita Bielak: Są takie lody z koziego sera, jabłek, calvadosu i śmietanki, z dodatkiem cukru kokosowego. Taka jest ta książka, ani słodka, ani cierpka. Próbowałyśmy zachować w niej równowagę przeciwieństw.
Przepis na calvados:
Recepta jest prosta: dwieście lat doświadczenia, kompozycja złożona ze stu dwudziestu gatunków jabłek i długie spokojne leżakowanie w głębi dębowej beczki. To prawie jak przysłowiowy angielski trawnik, wystarczy trzysta lat, a będzie doskonały.
– Sam też bym chętnie tak poleżakował – dodał Vincent .
(fragment powieści Księżyc myśliwych)
Nuta dla melomanów
Autorki nie kryją, że paradoksalnie w objęcia literatury popchnęła je muzyka. Słychać tu jazz, na fortepianie gra Krzysztof Komeda. Gdyby powieść była muzyką, to byłaby jak...
Katarzyna Krenz: Kwartety smyczkowe Beethovena: każdy instrument to osobowość, która to przesuwa się na pierwszy plan, to usuwa w cień.
Julita Bielak: Dla mnie to tango. Wciąż mi się wydaje, że za chwilę pan Mayer stanie w pokoju z dużym lustrem i zatańczy staromodne przedwojenne tango. Ale jest sercowy, cierpi też na astmę, dlatego zamiast tańczyć, codziennie zasiada do fortepianu i gra Schuberta.
Powieść jak w kinie
W książce jak w kinie wyświetlają się filmy Ingmara Bergmana, wprowadzając w atmosferę skandynawskiej tajemnicy. Intryga książki chwilami przypomina ostateczną partię szachów z Siódmej pieczęci. Gdyby Księżyc myśliwych został nakręcony, najbardziej przypominałby...
Katarzyna Krenz: Francuski obraz z okresu „nowej fali”, trochę jak u Chabrola albo Truffauta. A może kameralną opowieść w stylu Rohmera.
Julita Bielak: Bergman, tak, zdecydowanie Bergman! „Sceny z życia małżeńskiego”, chociaż tu akurat jako czytany scenariusz (mam książkowe wydanie kompletnie zaczytane, kartki fruwają). Natomiast „Siódma pieczęć” jako obraz, oglądany raz po raz i wciąż świeży, odkrywczy, poruszający.
Na mojej półce...
Katarzyna Krenz: Powiem o kilku, o których myślę, że chciałabym tak pisać. Michael Ondaatje i jego Angielski pacjent pozostaje w mocy, podobnie Alessandro Barrico i jego Jedwab. I jeszcze Milczenie morza Vercorsa. I W.G. Sebald. Znak wodny Brodskiego czytam zawsze bardzo długo, ponieważ niemal każde zdanie czytam po kilka razy. Wracam do Homo Fabera Maxa Frischa. Ale mistrzem w sztuce pisania powieści jest i pozostanie dla mnie John Updike, u którego, można powiedzieć, terminowałam, pracując nad przekładem Czarownic z Eastwick.
Julita Bielak: O Françoise Sagan i Stanisławie Dygacie pisałam w Księżycu myśliwych. Ostatnio obok wspomnień o Kazimierzu Rudzkim stawiam na półkę biografie: Tove Jansson, Astrid Lindgren, Zbigniewa Cybulskiego, Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, Meryl Streep, Doroty Terakowskiej. Poza tym fascynuje mnie formuła listu.
Ciąg dalszy – czy nastąpi?
Katarzyna Krenz: Po zakończeniu powieści przeżyłyśmy moment pustki. Padł więc pomysł, żebyśmy napisały coś wspólnie jeszcze raz. Julita wymyśliła już nawet tytuł, ale nie możemy go zdradzić. Kiedy mieszkałam w upalnej Lizbonie, postawiłam Julicie warunek, że akcja powieści musi toczyć się na chłodnej wyspie, z dala od żaru lejącego się z nieba, dla równowagi.
Julita Bielak: Teraz pomysł na nową książkę narodził się także podczas upałów, ale miejscem akcji na pewno nie będzie Spitsbergen.