http://kulturaonline.pl/ksiezyc,mysliwych,ksiazka,nie,krzyczy,wywiad,tytul,artykul,22834.html
2015-11-10 by KAROLINA GONTAREK Rozmawiamy z pisarkami, które dzieli od siebie kilka tys. kilometrów, a połączyła praca nad niezwykłą powieścią. Przeczytajcie wywiad z Katarzyną Krenz i Julitą Bielak. "Księżyc myśliwych" to jedna z ciekawszych powieści na polu rodzimej literatury sensacyjnej. Nastrojowy, nieoczywisty i pełen wysmakowanych nawiązań thriller powstał w wyniku współpracy dwóch autorek - Katarzyny Krenz i Julity Bielak. Oddalonych od siebie o ponad 3 tysiące kilometrów. Jak w takich warunkach pracuje się nad powieścią? Co zadecydowało o niezwykłej zawartości utworu? Postanowiliśmy zapytać autorki osobiście. Karolina Gontarek: Mówią Panie o tym, że myślą obrazami. Czy był konkretny obraz, który sprowokował napisanie "Księżyca…”? Julita Bielak: Malarstwo przewija się przez powieść, pełni ważną rolę. Przywołujemy konkretny obraz Eugène Delacroix, ale nie opisujemy dzieła. Los oceny świata poprzez obrazy jest zupełnie inny. Efekty twórczości malarzy, szkicowników, grafików, fotografików, wreszcie operatorów stanowią źródło, inspirację. Uczą podobnego kadrowania życia. Obraz jest jak tekst, staje się po kolei. Prowadziłyśmy z Katarzyną "księżycową grę”, bywało, miałam napisać "o czymś”, o czymś znaczącym. Szukałam fotografii, długo. Nie ta, nie tak, a może obraz? Czyj? Wyłączałam muzykę, tylko cisza, czasem przerywana stukotem nocnego tramwaju za oknem. Jest! Wybierałam, wstawiałam do listu. Nie przyglądałam się zanadto, pisałam parę zdań. Znowu rzucałam krótkie spojrzenie, na lustro, szachownicę, kilka szczegółów wystroju wnętrza.Książka, czytałam o tym, który to regał? Nie, to nie była książka, widziałam film - "Siódma pieczęć” Bergmana, przez Margarethe von Trotta, w wywiadzie dla Dwutygodnika.com, oceniany jako piorunujące wrażenie: Szok! Że w taki sposób można opowiadać! Każda z nas kolejno podchwytywała myśl, słowo, skojarzenie, rozwijała je, dopowiadała. Poczta przynosiła nowe wątki fabuły. Wszystko między Gdańskiem a Lizboną lub zupełnie innymi równie odległymi od siebie miastami. Dziś "Księżyc” przywodzi mi na myśl obraz Francisco de Zurbarana "Martwa natura z filiżanką”, wystawiony w National Gallery w Londynie: srebrny talerz, na nim biała filiżanka z czystą wodą, obok kwiatek róży. Wieczne poszukiwanie, wszystko, co ma swoje znaczenie, signatum. Katarzyna Krenz: Wychowałam się na sali baletowej, wiele godzin spędziłam za kulisami i na scenie Opery Bałtyckiej. To jest odrębny świat, który rządzi się własnymi prawami, a prawa te są niesłychanie surowe. Scena to sacrum, a taniec to sztuka wpisana w mięśnie, nie da się jej wymazać z pamięci. Pewnie dlatego postrzegam życie jako teatr, a przestrzenie wokół mnie jako scenografię. Pisząc, widzę całe sekwencje obrazów, gestów, ruchów, które układam jak choreografię. Podobnie domy i wnętrza muszę najpierw zobaczyć „rozrysowane” w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli sceny nie widzę, wówczas słowa umykają, myśl nie zyskuje zakotwiczenia w obrazie, sytuacja traci sens. Na moim biurku zawsze stoją aktualne „dekoracje” – widoki, rzuty, plany i perspektywy - które pod moje dyktando rysuje dla danej książki mój mąż architekt. Dzięki temu wiem dokładnie, jak wygląda kuchnia Evy, salon pana Meyera czy pracownia Vincenta, poruszam się swobodnie po wnętrzach, potykam się na progu, omijam fotel, zahaczam o kant starego biurka, jakbym to ja tam mieszkała. Jakie znaczenie ma umiejscowienie akcji powieści na wyspie? KK: Dla mnie wyspa to pojęcie głęboko metaforyczne. Jest w niej coś z bańki mydlanej albo grudki bursztynu, wszystko tam widać bardziej wyraziście, czasem bajkowo, a czasem w zaskakującym odkształceniu czy przetworzeniu obrazu. Wyspa mówi nam o wyodrębnieniu, odcięciu, zmusza do poruszania się w wyznaczonych przez morze granicach. Gdzieś tam za horyzontem istnieje jakiś "inny świat”, nieważne, znany już czy jeszcze niepoznany, zawsze – trudno dostępny. Droga ku niemu jest wyzwaniem, które wymaga od nas odwagi, wysiłku i wytrwałości. W Słowniku symboli Cirlota czytamy: Wyspa to złożony symbol o rozlicznych sensach. Według Junga, wyspa jest schronieniem przed groźnym atakiem morza nieświadomego, tj. syntezą świadomości i woli. Jung podąża tu za doktryną indyjską, według której wyspa pojmowana jest jako punkt metafizycznej mocy, w którym skupiają się siły bezbrzeżne oceanu. Wyspa jest więc kwintesencją tego wszystkiego, co kojarzy nam się z odosobnieniem, samotnością, a nawet śmiercią, gdy świadomość odcięcia od świata bliska jest odczuciu bezdechu, braku powietrza. Ale to właśnie dzięki temu wyspa niejako zmusza nas do przemiany: ponieważ nie możemy odejść, musimy sobie radzić, musimy trwać. I powoli zaczynamy konstruować swój własny modus vivendi. W historii świata mamy wyspy szczęśliwe i wyspy przeklęte, magiczne i – bezludne. Nasza "Księżycowa” wyspa stała się portem macierzystym i schronieniem dla niejednego wędrowca. Czy szczęśliwym? Odpowiedź nigdy nie jest jednoznaczna, ale może to dobrze? Dzięki temu pozostaje pole dla tajemnicy. Bo czymże byłoby życie bez tęsknoty za nieznanym? JB: Oglądnęłam "Matnię” Polańskiego, ile mogłam mieć lat? Osiemnaście? A kino "Polonia” w Sopocie. Wraz z muzyką Krzysztofa Komedy, Cul-de-sac pozostała we mnie. Nie jako wyspa szczęśliwa, ale twarz życia. Dziwne, uwierzyłam, że takie jest, że takie może być, groteskowe. Straszne, duszne i zimne zarazem, a ludzie nieprzewidywalni. Film przemówił do mnie silniej, niż niektóre wakacyjne wyspiarskie opowiastki spod palm, że dookoła lazurowe morze, a piasek taki bialutki, po prostu raj. Taki raj bywa zapowiedzią sekretów i grozy, a na zasnutej mgłą, chłodnej wyspie tajemnica już jest, już się dzieje. Pod palmą błąka się też nuda, ile godzin ostrego słońca uda się zapełnić powtarzalnymi figurami lambady? Do mglistej dołączyła wyspa Tove Jansson, przeczytałam biografię artystki zakochanej w Kummelskar, potem w Bredskar, a na końcu w Klovharun. Zadziwiająco wiele osób snuje marzenia o wyspie. To metafora wolności, otwartości a zarazem izolacji, albowiem na wyspie można tworzyć własną rzeczywistość. A gdyby jeszcze latarnia morska... Napisały Panie powieść wspólnie, wymieniając jedynie listy. Pierwsze spotkanie miało miejsce dopiero podczas korekty tekstu. Jak wyglądał proces twórczy? Co sprawiało największą trudność? JB: Uśmiecham się, wspólne pisanie było wyjątkowo dobrym czasem. Codzienność wygrywała na werbelku sprawy do załatwienia, kłopoty, smutki, radości. Obok nich, zamazując kontury rzeczywistości, pojawiały się księżycowe postaci, ich losy, przygody. Widocznie takie doświadczenie było nam potrzebne. „Nie kończmy, piszmy dalej” brzmiało w listach. Co nie znaczy, że nie dyskutowałyśmy; pojawiały się nowe postaci, inne miejsca akcji, skreślenia całych stron tekstu, zakłócających kompozycję, puls. Z łacińskiej klasy wyniosłam zwyczaj wystukiwania rytmu w czasie czytania, prawdziwa plaga. Dokonywałyśmy zmian, bo spotkałyśmy intrygujących ludzi na swej drodze, czy odbyłyśmy podróż prawdziwą lub wyimaginowaną. A przecież wyjeżdża się tylko po to, żeby wrócić. I wracałyśmy. KK: Dialog kojarzy nam się z sytuacją, w której dwoje rozmówców siedzi naprzeciwko siebie i wymienia myśli i poglądy, podkreślając własne racje spojrzeniem, gestem, mimiką, głosem. Wszystko jest widoczne, dzieje się tu i teraz. Jednak gdy zastanowimy się nad tym głębiej, dialog to w istocie każda rozmowa, każda wymiana myśli – niezależnie od odległości. Czas i miejsce nie grają tu roli, chodzi o pole naszej własnej i partnera dialogu wolności w formułowaniu myśli, opinii, teorii. Ważne jest, byśmy się siebie nawzajem umieli słuchać. W naszym pisaniu pojawiło się coś jeszcze. Każdy twórca – nie tylko pisarz – zazwyczaj tworzy dla określonego odbiorcy. Myślimy o nim jako o pewnym odbiorcy zewnętrznym (czytelnicy, widzowie, publiczność), lecz w istocie jest on odbiorcą mocno uwewnętrznionym, którego każdy z nas przeczuwa czy wyobraża sobie, filtrując przez pryzmat własnego doświadczenia. "Księżyc” powstawał w wyniku rzeczywistej wymiany myśli między dwiema osobami, a to oznaczało, że każda z nas miała rzeczywistego czytelnika i zarazem nim była – dla tej drugiej . Pozostawałyśmy niejako w ukryciu, ale otwarcie oceniałyśmy zmiany i nowe partie tekstu i same dopowiadałyśmy swoje pomysły. Miałyśmy pełną swobodę, bez ograniczeń czasu i miejsca, jakie niewątpliwie narzucałaby rozmowa w bezpośrednim spotkaniu. Pisanie zyskiwało element napięcia, dynamiki wewęntrznej, energii. Sytuacja rzadka, nie na tyle jednak, jak by się mogło wydawać. Istnieje całkiem pokaźna lista dzieł stworzonych przez dwóch autorów, że wspomnę o braciach Strugackich czy duecie mistrzów kryminału amerykańskiego, ukrytych pod wspólnym pseudonimem Ellery Queen. Takie duety zazwyczaj tworzą swoje dzieła – powieści, scenariusze, prace naukowe – w ścisłym kontakcie, często rodzinnym: bywają to bracia, siostry czy kuzyni, zdarzają się małżeństwa, wspólnie piszą przyjaciele czy koleżanki z czasów studenckich. My natomiast pisałyśmy, niemal się nie znając, na odległość. Porozumiewałyśmy się jedynie za pośrednictwem e-maili, żadnych telefonów, żadnych spotkań. Nie był to zamierzony "chwyt”, raczej sytuacja życiowa i geograficzna. Ale właśnie dzięki temu "Księżyc” zyskał dodatkowy wymiar pewnego niedopowiedzenia czy wręcz meta-zagadki. Powieść skonstruowana jest w taki sposób, że fragmenty fabularne przeplatane są "listami autorek” – biorę je w cudzysłów, bo mimo pozoru autentyczności stanowią element autotematycznej kreacji. Dlaczego znalazły się w powieści? Czemu mają służyć? JB: "Księżycem myśliwych” mówimy do Czytelnika, snujemy opowieść o prawdzie, miłości, dobru, złu, byciu i staraniu się, zmianach i przemianach, strachu, jeśli nie szeptem, to półgłosem. Tak w kultowej scenie z filmu "Fanny i Alexander” Helena czyta wnukowi. Naszaksiążka nie krzyczy, daje czas, moment zatrzymania. W czarno-białym wymiarze czasu, planami dobarwianym. Zaciemnianym. Listy świadomie pozwalają spojrzeć z dystansu na fabułę, wprowadzają do niej lub wprost przeciwnie – gmatwają, pozwalają przyjąć bądź odrzucić prawdę. Z wiary w przenikliwość Czytelnika. KK: Z wiary w potrzebę zatrzymania się. Człowiek współczesny poddał się bezwzględnemu dyktatowi czasu. Wszyscy usiłujemy dotrzymać kroku, pędzimy bez opamiętania, zapominając, że nie jest to konieczne, a przynajmniej nie bez przerwy. Starzy Indianie znani byli z wytrzymałości na trudy wędrówki, a jednak i oni co pewien czas przysiadali na skraju drogi. Na pytanie o przyczynę, odpowiadali, że nie, nie są zmęczeni, tylko usiedli, żeby zaczekać na swoją duszę. Bo nasze dusze wędrują wolniej niż ciała. Moje doświadczenie lektury "Księżyca…” wiązało się z niesamowitą hipertekstualnością powieści. Nie chciałam czytać jednym tchem. Zostawiają Panie tropy filmowe, muzyczne, fotograficzne, których trudno nie podjąć. W jednym z listów znalazł się nawet link do YouTube (!). Czy to przykład ujawniania warsztatu czy wskazówki interpretacyjne dla czytelnika? KK: Raczej zaproszenie, wynikające z wiary, o której mówiłyśmy wyżej, odpowiadając na poprzednie pytanie. Zaproszenie do rozmowy, do spojrzenia na pewne sprawy pod innym kątem. Spokojniej, z namysłem. To wreszcie zaproszenie do pójścia pewnymi tropami, niekoniecznie razem z nami czy śladami naszych bohaterek piszących listy. Może to zabrzmi górnolotnie, ale te ślady pozostawili nasi mistrzowie. Nie przychodzimy znikąd, ktoś zaprogramował nas kulturowo, zapisał pewne tropy i znaki, które nadal są aktualne. Listy w „Księżycu” możemy czytać w takim układzie, w jakim się pojawiają. Ale równie dobrze można je oddzielić od losów bohaterów i najpierw przeczytać sam wątek fabularny, a dopiero potem zasiąść w fotelu z filiżanką kawy i zajrzeć do listów w poszukiwaniu wykładni czy dopowiedzenia. JB: Wybiegam przed szereg, choć nie mam potrzeby mówienia wprost. Wspomniałam już o znaczącej roli Czytelnika, który na etapie gotowej, zamkniętej książki staje się jej współautorem, interpretatorem. Uczestnikiem gry, a im więcej o grze wie, tym staje się lepszym graczem, nie daje się nabrać. Ocenić aspektu warsztatu nie mogę, jestem stroną w sporze. Jesteśmy po pełni Księżyca Myśliwych. Czy odczuły Panie jego wpływ? Czy "polują” Panie na kolejne tajemnice i historie? JB: Znowu się uśmiecham, noc jest przyjacielem moim, z nią – księżyc. Wbrew pozorom nocą człowiek czuje się mniej samotny. W blasku księżyca wszyscy robimy dziwne rzeczy – wtedy, gdy czuwamy, i kiedy śnimy. Naukowe autorytety twierdzą z mocą, że pełnia księżyca ma jedynie wpływ na odpływy i przypływy morza. Na nic innego, na nikogo. Czym różnię się od morza poza pokorą? Nie jestem gwiazdą, jestem częścią natury. Źdźbłem trawy na wydmach kołysanym przez wiatr, jarzębiną, nietrwałym dziełem Twórcy. A historie, one same do mnie przychodzą. Na co dzień nasza percepcja działa wybiórczo: zdarzenia dzieją się w ledwie zarysowanej przestrzeni, z udziałem kilku kluczowych rekwizytów, w tym również dźwięków wyłuskanych z otoczenia przez nasz zmysł obserwacji. Kilku, tak, na więcej podobno nasz mózg sobie nie pozwala, by nie zwariować. Wędruję z zeszytem w śmiesznej okładce, patrzę, sucham, zapisuję, wyciągam wnioski. Przyglądam się ludziom raz chłodno, to znowu z nutą pobłażliwości, zaciekawieniem, usprawiedliwieniem. Jest takie niderlandzkie powiedzenie cytowane przez Piotra Oczkę w jednej z jego prac, powielam, ładnie brzmi, niderlandzki znam jedynie ze słyszenia: Doe normal, dan doe je al gek genoeg – Zachowuj się normalnie, wtedy jesteś dostatecznie szalony. KK: Księżyc jest odległy od Ziemi o 380 tysięcy km i z każdym rokiem podobno się od nas oddala. A jednak ma w sobie moc zdolną poruszać morza i oceany. A czy my nie jesteśmy w 70% - wodą? Jedni czują wpływ Księżyca mocniej, inni pozostają nań nieczuli, a może nie są tego wpływu świadomi. Mimo to Srebrny Glob w każdym z nas budzi niezwykłe emocje. To jedyne ciało niebieskie, do którego podróżowali i na którym wylądowali ludzie. Dwunastu śmiałków, którym się to udało, postrzegamy jako bohaterów, którzy spełnili marzenie ludzkości. Jestem przekonana, że gdyby nie to nasze wspólne z Julitą bezsenne zapatrzenie w księżyc, "Księżyc myśliwych” by nie powstał. Historie i tajemnice? Oczywiście, wszyscy na nie polujemy, nie tylko pisarze i scenarzyści. Człowiek jest z natury ciekawy, nasłuchuje i tropi dla samej pasji nasłuchiwania. Nie tylko w sztuce instynkt poszukiwania tego, co nowe, jest podstawowym mechanizmem postępu. Czy wybiorą się Panie na Sylt? JB: Ależ ja tam bywam. Mam swój Sylt, na mój prywatny użytek. KK: Księżyc zatarł mi skutecznie granice między fikcją a rzeczywistością. Rzeczywista wyspa stała się fikcją tylko po to, by fikcyjna wyspa zmieniła się w moją prywatną rzeczywistością. Pokochałam ten nasz nierealny, wyśniony, księżycowy Sylt. A co będzie, jeśli tam pojadę i zamiast Vincenta i Ros e, Jasmine i Cyryla, Evy i Johannesa spotkam na ulicy samych nieznajomych?
0 Comments
Leave a Reply. |
O książce piszą:Kliknij tutaj, aby edytować. Archiwum:
Maj 2017
Categories
Wszystkie
|