sobota-niedziela, 6-7 lutego 2016
W ostatnim "Magazynie na Weekend" rozmowa z red. Maciejem Pietrzakiem pt. "Fryzyjska wyspa pełna chłodnych tajemnic". „Księżyc myśliwych” to owoc niemal 800 listów, które przez kilka lat wymieniałyście Panie między sobą. Ani razu się nie spotykałyście, ani nawet nie rozmawiałyście przez telefon. Jak wyglądały kulisy tej niezwykłej współpracy? K.K. 25 lat temu poznałyśmy się przypadkiem na molo w Sopocie czy może na jakimś wernisażu. Obie nie pamiętamy za bardzo tego spotkania. Od tego czasu nie miałyśmy ze sobą kontaktu, wiedziałyśmy jednak o swoim istnieniu. Któregoś dnia, chyba w 2012 roku, Julita sięgnęła po moją wcześniejszą książkę i uświadomiła sobie, że zna autorkę. Napisała do mnie list, który był na tyle intrygujący, że postanowiłam odpisać. Potem namówiłam ją na wirtualne „spotkania” na pewnym blogu literackim. J.B. Na „Kurze” Ewy Marii, bo o tym blogu mówimy, pojawił się wpis, pod którym zawiązała się między nami kolejna dyskusja i stał się on w rezultacie bazą dla naszej książki. Od tego księżycowego wpisu, i zdania: „Była druga w nocy, godzina wilka”, „Księżyc” się zaczyna. Akcja powieści rozgrywa się na położonej na Morzu Północnym fryzyjskiej wyspie Sylt. Dlaczego akurat tam, a nie np. na którejś z wysp na Bałtyku? K.K. Gdy zaczęłyśmy regularnie ze sobą korespondować, mieszkałam w Portugalii. Lato 2012 roku było koszmarnie upalne, temperatury dochodziły do 50 stopni. Dlatego umieściłyśmy tych naszych rodzących się już bohaterów gdzieś na północy, gdzieś, gdzie jest zimno i deszczowo. Chłodny powiew świeżej bryzy, to była ucieczka. Dla mnie temat wyspy i morza był naturalny – ojciec był żeglarzem, projektował statki rybackie. Dopiero jednak, gdy po dwóch latach wspólnego pisania spotkałyśmy się przy korekcie książki, w końcu dowiedziałam się, dlaczego i Julicie morze jest tak bliskie… J.B „Analiza porównawcza nakładów i wydajności połowowej na Morzu Północnym” to był temat mojej pracy dyplomowej z ekonomii. Poza tym literacko chciałyśmy się gdzieś spotkać w połowie drogi między Portugalią a Polską. Tak pojawiła się Fryzja, a w jej tle – Francja. Choć nigdy Panie nie były na Sylcie, opisujecie wyspę niemal z chirurgiczną precyzją. Imponują szczegóły dotyczące morza. Jak to osiągnęłyście? J.B. Przestudiowałyśmy kwestie wpływu księżyca na morze, szczegóły oceanograficzne, biologię i geologię morza, cyrkulację wód i prądy oceaniczne. W razie potrzeby zasięgałyśmy opinii naukowców, by np. dowiedzieć się, czy na Sylcie możliwa jest uprawa winorośli, którą podejmuje jeden z bohaterów książki. K.K. Morze jest samodzielnym bohaterem, poznanie jego tajników wymagało od nas wiele pracy. Jednym z kluczowych elementów fabuły jest bisior, czyli wiązka jedwabnych nici powstająca z szybko krzepnącej wydzieliny morskich małżów. Bisior to jedna z najdroższych i najbardziej tajemniczych tkanin w historii świata, na potrzeby książki nawiązałyśmy nawet kontakt ze specjalistką z Bazylei, która doktoryzowała się z tego tematu. Główny wątek w „Księżycu” jest kryminalny – koncentruje się wokół pobicia i wypalenia swastyki na ciele młodego chłopaka, który w tajemniczych okolicznościach pojawia się na wyspie. Jest to jednak bardzo eklektyczna książka, historia kryminalna jest tu tylko podstawą znacznie szerszego wachlarza konwencji. Da się „Księżyc myśliwych” jakoś gatunkowo sklasyfikować? J.B. Docierają do nas opinie o książce jako o „miękkim kryminale”, ale nie miałyśmy takiego założenia. Prowadziłyśmy swego rodzaju rozmowę w odcinkach: o literaturze, filmach Bergmana i Tarkowskiego, o muzyce, kulinariach czy morzu. Tak naprawdę wątek kryminalny pojawił się dopiero, gdy zaczęłyśmy dyskutować na temat II wojny światowej. K.K. Z pisarskiego punktu widzenia wątek kryminalny dyktuje rytm książce, nadaje tekstowi pożądaną motorykę. W warstwie fabularnej natomiast chciałyśmy naszych bohaterów sprawdzić także w obliczu nieoczywistego, ale przecież codziennego zła, jakie nas otacza. Wspomniany przez Julitę motyw wojenny był najtrudniejszym punktem w naszej wymianie poglądów. Chciałyśmy przede wszystkim uniknąć osądzania. Wprawdzie nasze rodziny były uwikłane w powstanie warszawskie, ale obie czujemy, że nie mamy do tego prawa, skoro nie doświadczyłyśmy tak dramatycznych przeżyć osobiście. Poszczególne rozdziały przeplatane są listami. Są one autentyczne czy to kolejny zabieg literacki? K.K. Wszystko zaczęło się od... Orzeszkowej. Okazało się, że ja „Nad Niemnem” czytałam tysiące razy dla samych opisów przyrody, a Julita skrzętnie je omijała. Można żartobliwie powiedzieć, że te listy „załatwiły” nam sprawę opisów przyrody. J.B. Autorki listów to nasza kolejna mistyfikacja. Skonstruowałyśmy je świadomie, by dać czytelnikowi oddech, ale i lepiej wprowadzić go w klimat Syltu i całej historii. Dzięki listom książkę można czytać na wiele sposobów. Wybrać właściwy sobie, w zgodzie z własnym temperamentem albo nastrojem chwili. Bohaterowie książki to w większości ludzie na życiowym rozdrożu. Czy mają panie swoją ulubioną postać? J.B. Vincent, zdecydowanie. Małomówny, introwertyczny naukowiec i artysta, który na Sylt ucieka z rodzinnej Francji w obliczu nieudanego małżeństwa. To przykład tzw. smutnej inteligencji, którą bardzo cenię u mężczyzn. K.K. Ja wybrałabym Johannesa, właściciela baru, gdzie wszyscy – wyspiarze i obcy – tak chętnie się spotykają. Johannes ma w sobie rys człowieka Północy, który bardzo przypomina mi mojego ojca. Obaj uosabiali takie właśnie „północne” cechy – to ktoś cichy, skromny i solidny, na kogo zawsze można liczyć. Jakieś dalsze, wspólne plany literackie? K.K. Pisząc naszą książkę, praktycznie zamieszkałyśmy na wyspie. Co mogłybyśmy teraz zrobić, napisać kontynuację? W pewnym sensie znalazłyśmy się na rozdrożu, wciąż jesteśmy na Sylcie, ale z drugiej strony wątpię, by bawił nas powrót do tej samej historii. Może spotkamy się w jakichś nowych światach. Julita ma już ładny tytuł na nową książkę, jednak na razie go nie zdradzimy. Jak zachęciłyby Panie czytelników „Dziennika Bałtyckiego” do sięgnięcia po waszą książkę? J.B. Opowiadamy niespiesznie, półgłosem acz niepokojąco. Gdy ktoś bierze książkę do ręki, może czuć się tym jednym jedynym czytelnikiem, przeniesionym w mglistą, nostalgiczną atmosferę wyspy, malowaną chłodem, tajemnicą, cieniowaną muzyką Komedy. „Księżyc myśliwych” jest dla wszystkich, wszyscy na coś polujemy. K.K. To książka, przy której można zwolnić, zastanowić się nad tym, co w życiu ważne, ale też odpocząć. Tego życzymy naszym czytelnikom.
0 Comments
Dzisiaj w "Magazynie na Weekend" rozmowa z red. Maciejem Pietrzakiem pt. "Fryzyjska wyspa pełna chłodnych tajemnic".
Zaczyna się tak: Pisząc "Księżyc myśliwych", ni spotkały sie ani razu. Dzięki filmom Bergmana, kuchni i morzu zostały literackimi siostrami, mimo oddalenia o 3 tysiąca kilometrów... TO KSIĄŻKA, PRZY KTÓREJ MOŻNA ZWOLNIĆ, ZASTANOWIĆ SIĘ, CO WAŻNE, ALE TEŻ ODPOCZĄĆ. Więcej: http://www.dziennikbaltycki.pl http://www.facebook.com/dziennikbaltycki |
O książce piszą:Kliknij tutaj, aby edytować. Archiwum:
Maj 2017
Categories
Wszystkie
|